Rozdział 14 cz. 1

131 11 0
                                    


Maja

W piątek rano robię większe zakupy. Ludzie przed każdym długim weekendem zmieniają się w krwiożercze bestie. Zatowarowują się jakby mieli być odcięci od dostaw przez co najmniej miesiąc. Ja rozumiem zapas wina. Nawet to szanuję. Ale żeby toczyć walki o ostatnią pietruszkę do pierwszej krwi? To lekka przesada.

W sobotę udajemy się z Elizą i psami nad jezioro. Rozkładamy dwa koce. Ja siadam w cieniu drzew, smaruję się grubo kremem z wysokim filtrem, ubieram kapelusz, okulary, cały czas pilnuję, żeby nie łapało mnie za dużo promieni. Lizka leży plackiem w bikini, smażąc się jak na patelni. Czasem zazdroszczę jej, że ma taką możliwość.

Ja zrobiłam kanapki, ona wzięła lemoniadę i owoce. W trakcie pikniku mówię jej o moich planach na wieczór. Nawet nie jest bardzo zaskoczona.

– Ale chyba nie wystawiasz mnie jutro? – upewnia się, uchylając okulary słoneczne.

– Nie, ale mogę przyjść z Marcinem?

– No dobra, ale myślałam, że razem zapolujemy.

– To się nie wyklucza. Kto jeszcze będzie?

– Stała ekipa.

Wypoczywamy do pory obiadowej, później zwijamy się do domu.

Postanowiłam coś ugotować na dziś. Nie robię tego często, ale czasem nachodzi mnie ochota na pichcenie. Nie jestem drugim Gordonem Ramseyem, ale umiem to i owo. Postanowiłam zrobić warzywne leczo oraz upiekłam pełnoziarniste bułeczki. Ładnie pachnie. Jestem już głodna, ale poczekam na mojego gościa. Doprawiam potrawę, kiedy rozlega się pukanie.

– Wejdź, ja muszę iść zamieszać – witam Marcina, następnie wracam do kuchni.

Słyszę jak krząta się w przedpokoju, próbując opędzić się od witających go psów.

Nie wiem czemu, ale bardzo się denerwowałam przed jego przyjściem. Przecież już kiedyś to robiłam. Nie raz. Nie dwa. I to nawet z nim. Parę dni temu.

Postanowiłam nie robić z tego wielkiej sprawy, nie pomalowałam się, ani nie zrobiłam fryzury. Włosy mam po prostu rozpuszczone. Ubrałam bawełnianą luźną sukienkę w kolorze chabrowym oraz zwykłą czarną gładką bieliznę.

Mieszam leczo i czuję męskie ramiona wokół pasa. Od razu się uśmiecham.

– Zrobiłam kolację. Jesteś głodny?

Sięga koło mnie, wyłącza palnik, zabiera łyżkę z ręki, odkłada na blat. Obejmuje mnie mocniej, następnie unosi lekko nad ziemię.

– Hej! – piszczę.

Bez słowa niesie mnie do sypialni, gdzie stawia na łóżku. Zamyka drzwi, po chwili podchodzi. Teraz ja jestem od niego wyższa o głowę. Staje przede mną, łapie za dół sukienki i zdejmuje jednym ruchem.

– Może jakieś dzień dobry, co u ciebie, jak minął dzień? – sugeruję.

Uśmiecha się tylko, łapie mnie pod kolanami i pociąga mocno. Upadam na tyłek. Rozbiera czarne spodnie oraz białą koszulkę, klęka między moimi nogami i zaczyna się do mnie dobierać.

***

– Dzień dobry – odzywa się, kiedy leżymy obok siebie po szybkim seksie. To jego pierwsze słowa, od momentu wejścia do mieszkania. Chichoczę. – Co ugotowałaś? Zgłodniałem.

– Teraz już za późno. Zrobiłeś swoje, możesz odejść.

Kładzie się na mnie, ustawia twarz naprzeciwko mojej.

– Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz. – Całuje mnie szybko.

– Ale wyjdziemy z łóżka przez te cztery dni?

– Wyjdziemy. Mamy jeszcze kanapę, stół, podłogę, prysznic...

– Jutro impreza – przypominam.

– Musimy iść? Wolałbym zostać...

– Idziemy! – naciskam. – A w poniedziałek wychodzę na kolację.

Wzdycha, podnosi się i zaczyna ubierać.

– Wiesz, że uważam, że to bez sensu.

– Na szczęście nie bardzo się liczę z twoim zdaniem – odpowiadam, szukając ubrań. – Leczo, ugotowałam leczo. Są też świeże bułeczki. Gdzie są moje majtki?

– Nawet nie ubieraj, szkoda zachodu. – Szczerzy się, rzucając mi gatki.

To mogą być ciężkie cztery dni dla mojej pochwy.

Zjadamy posiłek, gadając o wszystkim i niczym. Później oglądamy film, a wieczorem wychodzimy z psami. O dziwo nie jesteśmy dla siebie tak złośliwi jak zwykle. Na koniec dnia idziemy razem pod prysznic, gdzie Marcin bierze mnie na stojąco od tyłu. Zasypiamy, leżąc na łyżeczkę.

***

Budzi mnie przyjemny zapach. Uchylam powieki, widzę, że drzwi sypialni są niedomknięte. Marcin krząta się po kuchni. Jest dopiero po dziewiątej. Czy on oszalał?! Jest wolny dzień.

Wstaję, ubieram szare leginsy oraz różowy top, odwiedzam łazienkę, po czym dołączam do mojego gościa w kuchni. Ma na sobie ciemnoszare dresy i biały T-shirt.

– Naleśniki? – pytam, opierając się o blat obok niego. – Przystojny, dobry w łóżku, do tego jeszcze umie gotować. – Uśmiecha się pod nosem. – Gdzie jest haczyk?

– Na razie wolisz nie wiedzieć – mówi, całując mnie w czubek nosa. – A co by cię do mnie tak całkowicie zraziło? – pyta, wracając do patelni.

– Po wczorajszej akcji pod prysznicem, niewiele. – Puszczam mu oko. – Może wyrok za morderstwo, żona na boku, albo niechęć do zwierząt – wymieniam.

– Żadne z wymienionych mnie nie dotyczą – zapewnia, ale spochmurniał.

– Mam coś zrobić? Rozumiem, że z psami już byłeś? – Potwierdza. – To zrobię chociaż kawę.

Po chwili siedzimy przy stole nad pysznymi naleśnikami, popijamy kawkę. Mogłabym się do tego przyzwyczaić. Majka, nie szalej. Pilnuj się!

– Jakie plany na dziś? – zagaduje Marcin.

– Normalnie to poszłabym pobiegać. Ale jeśli zapewnisz mi inną aktywność, to mogę sobie podarować. – Ściskam go za udo. – Możemy iść później na spacer, po drodze coś zjeść, wieczorem wychodzimy.

– A seks? – Wyszczerza się.

– Gdzieś znajdziemy trzy minutki.

Realizujemy plan dnia: spacer, jedzenie, kąpiel i zbieramy się na imprezę. Marcin chciał jeszcze dopaść mnie przed wyjściem, ale brakło czasu. Zostawimy to na później. 

Pan i Pani M.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz