Rozdział 22 cz. 2

86 11 0
                                    

Maja

Marcin ma dziecko, dodatkowo matka tego dziecka nie żyje... Jest samotnym rodzicem. Jak on to w ogóle zdołał zataić przez tyle czasu? Przecież zostawał u mnie na noc. Nie raz. I dlaczego to ukrywał? Tyle pytań przewija mi się przez głowę.

Siedzę na zamkniętej toalecie, usiłując powstrzymać potok łez. Nie mogę tak wyjść. Muszę się uspokoić. Wdech. Wydech.

Czas to przyznać, to spotkanie z Marcinem, gdzie chce mi wszystko opowiedzieć jest dla mnie niezbędne. Inaczej nie odzyskam równowagi. Będę się zadręczać wątpliwościami. Czemu to wszystko musi być takie skomplikowane?

Pytanie na tu i teraz: czy chcę tu dziś być? Rozsądek mówi, wyjdź, uciekaj, nie mieszaj się! Ale serce... Popaprane serce! Serce szepcze: spróbuj. Zobacz co się stanie, poznaj ich. Przecież było ci z nim tak dobrze, czułaś się bezpiecznie. Ale ja nie jestem gotowa na takie coś! Nawet nie wiem na co...

Przecież to tylko jedna kolacja, nic się nie stanie.

Wstaję, myję twarz chłodną wodą, staram się jakoś doprowadzić do stanu używalności. Mam czerwone oczy, ale już nic z tym nie zrobię. Wyciągam z torebki kosmetyki, poprawiam co się da i wychodzę.

Marcin z Martyną są w kuchni. Ona siedzi przy stole, machając nogami w powietrzu. On krząta się przy blacie.

– O jesteś! – woła dziewczynka. – Robiłaś kupę?

Wybucham śmiechem. Nie umiem tego pohamować. Jej pytanie zupełnie wybija mnie z rytmu.

– Martyna! – upomina ją ojciec.

– Nie, siku – odpowiadam. – Czemu pytasz?

– Bo długo byłaś w łazience. Jak tata jest tak długo, to robi kupę. Później mówi, żebym tam nie wchodziła, bo...

– Wystarczy! – przerywa jej Marcin, a ja znów śmieję się na całe gardło. – Już wiesz, czemu nie przedstawiłem was wcześniej. – Przewraca oczami. – Chcesz herbatę?

A co mi tam!

– Tak, z sokiem i cytryną. – Siadam przy stole.

– Martyna, nie możesz zwracać się do wszystkich po imieniu. – Upomina ją ojciec. – Majka jest od ciebie starsza, nie jest twoją koleżanką.

– Ale jest twoją. To jak do ciebie mówić? – pyta mnie jego córka.

– A jak chcesz? – Mała wzrusza ramionami. – Możesz pani, ale to bez sensu. Ciocia mi się nie podoba. – Od razu czuję się staro. – Może zostańmy przy Maja? – Martynka kiwa głową – Jak się czujesz? – pytam ją, dotykając czoła. Rzeczywiście jest dość ciepła.

– Teraz lepiej. Tata dał mi syropek.

– Tylko nie chce nic jeść – żali się Marcin.

– Musisz coś zjeść, bo będziesz słaba – staram się tłumaczyć. – Ale rozumiem cię. Jak byłam mała i chorowałam to moja mama też kazała mi jeść, a ja w ogóle nie byłam głodna.

Serio, Majka?! Myśl, kobieto!

Jak tylko wypowiadam to zdanie, od razu strzelam się mentalnie w łeb.

– Moja mama nie żyje – oznajmia lekko mała.

To się popisałaś. Ale ona jest dojrzała. Ja się zachowuję niepoważnie!

– Przykro mi. – Biorę ją za małą rączkę. – Moja też.

– Też jest w niebie? – Kiwam głową. – Może się znają?

Pan i Pani M.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz