★★★

71 7 7
                                    

Nie widziała go jeszcze w takim stanie. W takim... przerażającym, wręcz pierwotnym. Ale chyba jako jedyna w tych ruinach nie obawiała się Bastiana. Vanessa doskonale zdawała sobie sprawę, że żyje w nim śmierć. Zaakceptowała ją miesiące temu, ale zobaczenie jej potęgi i możliwości na własne oczy...

To wyszło poza jej wyobrażenia.

Pamiętała co jej opowiadał, jak bardzo nienawidził się za odbieranie bezpodstawnie żyć, jak czuła jego brak wiary w siebie i nienawiść, a wręcz ból odczuwany z tego powodu. Mężczyzna wiele razy zaznaczał, że nie żył jak kiedyś, że porzucił tamtego siebie i wiedział, że niczym tego nie odpokutuje. Oddzielał się od Mors jak potrafił, nie ulegał tak łatwo jej pokusom.

Aż do teraz.

Wiele razy nazywał się potworem, więc to słowo musiało jakoś na niego zadziałać, kiedy Ozias je wypowiedział. To to słowo sprowadziło go z powrotem.

Dla niej istniało tylko jedno sensowne wytłumaczenie obudzenia w nim na nowo tej morderczej siły – pokazanie władzy i szacunku, które powoli tracił.

Nie usprawiedliwiała go. Wręcz potępiała krzywdzenie niewinnych strażników i służby. No i sprowadzenie na nich możliwego kataklizmu, zagruzowanie, nie zasługiwało na pewno na pochwałę, ale... ale z jakiegoś powodu rozumiała go.

Nie, nie z jakiegoś powodu. To był konkretny powód.

O którym wolała nie myśleć.

Po całym zdarzeniu z nim, bóstwa szeptem zażądały od Bastiana opuszczenia Silesium. Tylko tyle. Vanessa widziała w nich strach i wnioskując po triumfie w oczach Bastiana, który się ich nie posłuchał, taki był jego cel. Miał wzbudzić w nich strach. Stać się ponownie zagrożeniem. Nie rozumiała wielu rzeczy w Roharis, ale próbę pokazania siły Bastiana już tak. Odepchnął od siebie możliwe zagrożenie, dając sobie na nowo pozycję w ich kręgu, chociaż w inny sposób niż powinien. To dziwne, ale tak to rozumiała.

Minęło trochę czasu, większość strażników nadal leżała, a druga ledwo co stała, wypełniając swoją służbę na chwiejących się nogach. Bóstwa zajęły ponownie miejsca siedzące przed stołem pełnym zdechłych ptaków, które systematycznie wynosili poturbowani służący i kiedy zrozumieli, że lepiej nie wypraszać siłą Bastiana, skupili się na drugim problemie w postaci trio składającym się z Oziasa, Tylusa i Flanosa oraz demonusa. Zaczęli wypytywać go o co w tym wszystkim chodzi i tego typu pytania, ale Vanessa nie zwracała na nic uwagi, tylko na Bastiana po prawo, stojącego pod kruchym filarem.

Stał do niej bokiem, ze skrzyżowanymi ramionami, rozłożonymi bojowo nogami i wpatrywał się centralnie w nią. Nie obchodziło go już wszystko dookoła. Nikt go nie otaczał. Nikt nie zerkał w jego kierunku oprócz niej. Nie po tym co zobaczyli. Vanessa zdawała się jednak myśleć o tym, co powiedział. I to po raz kolejny. I była zaintrygowana. Nim w szczególności. Od zawsze, a teraz jeszcze mocniej.

Wpatrując się tak w niego dostała gęsiej skórki. Jego oczy... One zawsze ją gubiły. Tym razem próbowała z nich wywnioskować czy to wszystko o czym myślała od usłyszenia o Splątanych Przeznaczeniem, to prawda, a jeśli tak, to bardzo popaprana i zagmatwana. Przeznaczenie musiało ich bardzo lubić skoro uznało, że oprócz Mocy Początku i Końca urodzą się swoimi drugimi połowami.

Może to była odpowiedź na wszystkie jej pytania?

Może to Splątanie Przeznaczeniem odpowiadało za wszystko, co wydarzyło się od ich pierwszego spotkania na oczy?

To tłumaczyło wiele, jednocześnie wprowadzając większy chaos, a Vanessa jedyne co mogła zrobić, to poddać się mu, ponieważ zrozumienie większego sensu przychodziło jej z trudem. Jedyne czego była pewna, to teraźniejsza intensywność w znanych jej, czarnych oczach z gwiazdami, która dotykała dna jej duszy i hipnotyzowała do momentu, w którym usłyszała:

Zdrajcy WszechświataOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz