DIARA
Gwałtownie uniosłam się łokciach. Nie widziałam wyraźnie, oddychałam spazmatycznie, a moje dłonie desperacko szukały czegoś znajomego w dotyku. Pościel, którą się okrywałam, była odrobinę zbyt szorstka, materac trochę zbyt miękki, a wokół pachniało stęchlizną, jakby pokój od dawna nie był wietrzony. Próbowałam uspokoić oddech, jednocześnie przecierając oczy. Nie byłam w swoim domu. Znajdowałam się w niewielkim pomieszczeniu z aneksem kuchennym, sofą i dwoma pojedynczymi łóżkami. Otynkowane, beżowe ściany były zabrudzone i odrapane, ciężkie kotary z ciemnego materiału wyglądały na niesamowicie stare, a maleńka lodówka dawno zdążyła zżółknąć. Na drugim łóżku leżał mój brat, pod sam nos okryty kraciastą kołdrą. Na sofie znajdowała się kolejna postać, kłęby czarnego materiału, które nie pasowały do tego miejsca. Jak do każdego innego. Przeszukałam wzrokiem ściany, szukając zegara, ale dostrzegłam jedynie obraz w niepasującej do wystroju ramie, przedstawiający stado jeleni.
Nie wiedziałam, gdzie znajdowała się moja komórka, gdzie tak naprawdę byliśmy i jak znalazłam się w łóżku. Właściwie nic nie pamiętałam. Ostatnie wspomnienie, jakie mocno wyryło się w mojej głowie, to moment, w którym Razer wsiadł za kółko mojego jeepa. Uciekaliśmy przed burzą śnieżną, jadąc do Willow Creek. Na miejscu mieliśmy znaleźć jakiś motel, ale jak przez mgłę pamiętałam wynajmowanie tego pokoju. Coś mi świtało – były tylko dwuosobowe, dość tanie, a kobieta, która nam go wynajmowała, patrzyła dość sceptycznym wzrokiem na Razera, myśląc chyba, że nas porwał. Tylko tyle pamiętałam. Nie miałam więc pojęcia, jak znalazłam się w łóżku.
Byłam w ubraniach, w których jechałam. Miałam na sobie ciemne dżinsy i stary sweter w nadruk pingwina. Zgadywałam, że padłam do łóżka ze zmęczenia, innej opcji nie było. Westchnąwszy, wystawiłam nogi za łóżko i skarpetkami dotknęłam szorstkiej wykładziny, która w niektórych miejscach wyglądała na przypaloną od papierosów. Na małej szafce nocnej leżała moja komórka – bingo, nawet nie musiałam jej szukać – a tuż obok niej stała lampka bez klosza, popielniczka i ramka ze zdjęciem, które było tak wyblakłe, że ledwo co widziałam zarys jakiejś sylwetki. Podeszłam do łóżka Owena i nachyliłam się nad bratem. Oddychał i nawet lekko ruszał palcami, mandragora pewnie jeszcze działała, ale widząc, że zaczynał się poruszać, odetchnęłam z ulgą. W samochodzie leżał jak kłoda. Razer także spał, otulony swoją bluzą.
Na samo wspomnienie wczorajszej podróży moje policzki zmieniły się w dorodne pomidory. Nie powinnam była mówić mu aż tylu rzeczy, nie powinnam była przy nim płakać, a tymczasem kompletnie się załamałam. Czy dalej widział we mnie kogoś, kogo warto było chronić? Mógł rzucić mnie na pożarcie, myśląc, że jestem tylko słabym człowiekiem. Wcale nie było inaczej, nie zamierzałam protestować. Wczoraj przestałam myśleć trzeźwo. Spełniłam swoje skrywane marzenie i dotknęłam jego włosów, bawiąc się nimi, a on w zupełności mi na to pozwolił. Czułam się, jakbym oswoiła dzikie zwierzę i może rzeczywiście tak było.
Nie chciałam go budzić. Chciałam się trochę odświeżyć, a potem przygotować dla nas śniadanie. Byłam strasznie głodna i niemożliwie chciało mi się pić. Nim poszłam do łazienki, sąsiadującej z naszym pokojem – drzwi prowadzące tam były otwarte – podeszłam do okna i lekko uchyliłam zakurzoną firankę. Mieszkaliśmy na parterze, motel pewnie nie miał nawet piętra – nie przyjrzałam mu się, kiedy tutaj dojechaliśmy, nie pamiętałam również tego momentu. Znajdował się przy drodze, tyle wiedziałam, ale ze swojego pokoju mieliśmy widok na góry. Wszystko było zasypane śniegiem, zamieć mocno uderzyła w Willow Creek, miałam nadzieję, że ulice niedługo miały być przejezdne.
W końcu udałam się do łazienki, mijając torby, które przywieźliśmy. Wykopałam ze swojej kosmetyczkę, bieliznę i ręcznik i zamknęłam się w łazience. Trochę się brzydziłam. Nie byłam nauczona do takich warunków, w moim domu wszystko lśniło czystością, ale nie mogłam narzekać. Szybko zrzuciłam z siebie ubrania, kładąc je na klapie toalety, a potem weszłam pod prysznic, którego brodzik był zrobiony z tego samego materiału, co podłoga. Zasunęłam plastikową kotarę i puściłam wodę. Chwilę walczyłam z pokrętłem, bo woda była lodowata. Dopiero po jakimś czasie zaczęła robić się cieplejsza, więc szybko umyłam się i wyskoczyłam spod prysznica. Nie należał do relaksujących, ale musiałam zmyć z siebie łzy i dziwny zapach stęchlizny. Ten pokój naprawdę trzeba było wywietrzyć.
Stanęłam przed dużym lustrem, rozczesując splątane, wilgotne włosy. Moje policzki nabrały żywego koloru, a oczy, chociaż smutne, nie wydawały się już tak puste. Miałam kilka powodów, by się cieszyć. Byłam w końcu poza domem, poza Riverton, z dala od rodziców. Po raz pierwszy pojechałam dokądś „sama" i musiałam polegać tylko na sobie. Teraz musiałam tylko dowiedzieć się, czy u rodziców było wszystko w porządku. Komórkę miałam włączoną, ale wyciszoną, pamiętałam też, że przez burzę śnieżną zgubiłam zasięg. Musiałam mieć pewnie milion połączeń od mamy, która niesamowicie się martwiła, w końcu wyjechaliśmy o wiele wcześniej.
W końcu ubrałam się i udałam się do wyjścia, zostawiając swoją kosmetyczkę na umywalce. Dobrze było się trochę odświeżyć, chociaż wzięcie prysznica okazało się wyzwaniem. Teraz czułam się jednak odrobinę lżejsza. Ale jeszcze głodniejsza. Wzięłam ze sobą trochę kanapek i zupek chińskich, wystarczyło zagotować wodę – mieliśmy tutaj czajnik elektryczny – i gotowe. Śmieciowe jedzenie może nie było najlepsze, w szczególności dla Razera, ale miałam wrażenie, że w promieniu kilku kilometrów nie było żadnego sklepu. Może niedaleko znajdowała się stacja benzynowa, ale tam i tak sprzedawano pewnie stare hot dogi.
Wyszłam z łazienki, od razu spostrzegając Razera, który siedział na skraju mojego łóżka, przeglądając jakiś notes. Przywitałam się z nim i już miałam zrobić krok w stronę aneksu, kiedy zdałam sobie sprawę, jaki notes kartkował chłopak. Zerwałam się z miejsca w trymiga.
– Oddawaj to! – rzuciłam, natychmiast rzucając się, by wydostać zeszyt z jego dłoni.
Raze śmiał się bezczelnie, również wstając. Nie dość, że górował nade mną wzrostem, to jeszcze uniósł wyżej rękę, bym nie mogła dosięgnąć zeszytu. Mój Boże, przecież on czytał mój pamiętnik!
– Ma najbardziej przeźroczyste oczy, jakie kiedykolwiek widziałam. Nie znam żadnego górskiego potoku, który mógłby dorównać im barwą. Świecą w mroku jak dwie latarnie morskie i jest w nich coś niesamowitego, ale mimo to wiem, że kryje się za nimi mrok. Tak potężny, że boję się na samą myśl – czytał na głos jeden z moich wpisów, kiedy ja bezskutecznie próbowałam odebrać mu pamiętnik.
– Raze, to nie jest śmieszne, oddawaj to! – krzyczałam, ale on tylko objął mnie ramieniem, by unieszkodliwić moje ruchy.
Chłopak zaśmiał się. Bynajmniej nie w sposób, który już znałam. Nie. Zaśmiał się najbardziej ludzkim śmiechem, jaki słyszałam, dźwięcznym i przyjaznym. Tak radosnym, że aż zamarłam. Raze popatrzył mi prosto w oczy, unosząc kąciki ust. A potem zatrzasnął pamiętnik i podsunął go w moim kierunku. Myślałam, że się ze mną droczy, ale naprawdę oddał mi notatnik, z powrotem siadając na łóżku.
Teraz byliśmy tego samego wzrostu. Przyciągnęłam pamiętnik do piersi, trzymają go mocno jak pluszowego misia. Raze złapał za koniuszek mojej luźnej koszulki, ciągnąc za niego. Albo chciał zwrócić moją uwagę, albo przyciągnąć mnie bliżej. Zrobiłam krok do przodu, patrząc na niego z uwagą.
– Piszesz tam o mnie? – spytał cicho; nie wydawał się zły, był raczej zaciekawiony.
– To mój pamiętnik, piszę w nim o wszystkich. Skąd w ogóle go wytrzasnąłeś?
– Szukałem czegoś do jedzenia, znalazłem go przypadkiem – wyjaśnił, dalej bawiąc się moją koszulką.
– Zamierzałam przygotować śniadanie, ale ktoś postanowił przeczytać moje prywatne notatki – odparłam zgryźliwie, a on znów zaśmiał się. Nie uszło mojej uwadze, że zerknął w stronę śpiącego Owena.
– Ten fragment był o mnie, więc miałem do tego prawo – stwierdził dzielnie, posyłając mi perskie oko.
Było mi wstyd, policzki piekły mnie z zażenowania. Nie powinien był tego przeczytać, nie powinien nawet wiedzieć, że prowadziłam pamiętnik. Nie chciałam, by wiedział, że o nim pisałam. Bo przecież pisałam dużo, przekształcając notatki w badania naukowe nad lycanami. Jego imię znajdowało się dosłownie wszędzie. Prześladowała mnie litera R. Kiedy liczyłam zadania na matematyce i trafiałam na obliczenia promienia, uśmiechałam się pod nosem. Kiedy szukałam czegoś innego, w Internecie wyświetlały mi się czasem reklamy firmy, która nazywała się tak samo, jak Razer. Nic więc dziwnego, że chłopak zagościł w moim pamiętniku.