Rozdział 29

1.3K 154 55
                                    

DIARA

Powrót do Riverton był jak zderzenie z szarą, brudną rzeczywistością. Część mnie chyba spodziewała się, że widząc znajome krajobrazy, poczuję ulgę. Nie tęskniłam za domem. Chociaż motel w Willow Creek nie był najlepszy pod słońcem, tam czułam się lepiej. Tam potrafiłam oddychać, a przecież ledwo zatrzymałam się poza miastem. To Riverton mnie dusiło. Gdyby się tak zastanowić – Riverton dusiło każdego, a zimowa aura przelewała czarę goryczy.

Odstawiłam Owena pod szkołę. Dzień wcześniej skontaktowałam się z rodzicami i powiedziałam im, że wracam z samego rana; wiedząc, czego mam się spodziewać, chciałam oszczędzić Owenowi krzyków. Był dość niemrawy, kiedy wychodził z samochodu, rozumiałam, że pójście do szkoły nie było mu w smak. Powiedział mi, że podobała mu się nasza wycieczka, cieszył się z wyjazdu ze mną i Razerem. W drodze powrotnej przyrzekł też – na mały palec – że nie powie rodzicom o tym, że Raze był z nami. Dawałam mu ostatnią szansę.

Kiedy chłopiec zniknął w murach szkoły, wycofałam samochód i ruszyłam w drogę do domu. Cała dygotałam, co natychmiast rzuciło się w oczy mojemu wilczemu przyjacielowi. Raze jako jedyny był w dobrym humorze. Odkąd się zmienił, stał się bardziej znośny i nie zachowywał się jak zdziczałe zwierzę. Byłam więc jedyną osobą, której znów przybyło zmartwień.

– Myślisz, że twoi rodzice będą na ciebie czekać? – spytał chłopak, kiedy wjechałam na główną drogę.

– Oczywiście, nie przegapią okazji do ukatrupienia mnie.

– Pozwolili ci na wyjazd – zauważył, a ja prychnęła. Myślał, że to miało znaczenie? Poza tym zgodzili się przez te jego czary. – Co im powiesz?

– Prawdę?

– Szczerość jest przereklamowana.

– Słucham? – spytałam, śmiejąc się z jego uwagi. – Od kiedy to dochodzisz do takich wniosków?

– Zauważyłem, że ludzie lubią kłamstwa i ciągle się nimi posługują, zupełnie jak my. Wiedziałem o tym już wcześniej, ale z każdym dniem słyszę ich coraz więcej: wszystko w porządku, nie potrzebuję twojej pomocy, wcale nie chcę pieprzyć się z tobą na tyłach stacji benzynowej.

Parsknęłam śmiechem.

– Kto tak powiedział? – chichotałam pod nosem, starając się patrzeć na drogę.

– Ty byś tak powiedziała. – Dłonią wskazał na stację benzynową, którą mijaliśmy.

– Słucham?

– Przecież wiem, że chcesz mnie przelecieć.

Zatkało mnie tylko na ułamek sekundy. W następnej chwili parsknęłam jeszcze głośniejszym śmiechem, a Raze do mnie dołączył. Z bólem serca myślałam, że to moje ostatnie chwile beztroski. Zaraz miałam wrócić do miejsca pełnego krwi, zmasakrowanych ciał, lycanów, wścibskich przyjaciół i wściekłych rodziców. Wracałam do swojej rzeczywistości. Śmiałam się tak długo, aż nie zabolał mnie brzuch. Kiedy w końcu nabrałam tchu, odetchnęłam smętnie. Musiałam zadać Razerowi najważniejsze pytanie.

– Skoro odzyskałeś już to, po co przyszedłeś... Odejdziesz?

Nie patrzyłam na niego. Zadałam mu pytanie, uparcie wbijając wzrok w drogę. Mimo to czułam, że na mnie patrzył, jego czujny wzrok wypalał mi dziurę w skroni. Razer długo się nie odzywał. Tak długo, że w końcu zapomniałam, o co właściwie go pytałam. Jeep praktycznie sam wjechał na podjazd mojego domu, ja tylko wykonywałam mechaniczne ruchy kierownicą. Mój pasażer zsunął się po fotelu, narzucając na głowę kaptur. Zaparkowałam w miejscu, z którego rodzice nie mogli nas podglądać, bo zorientowałam się już, że firanka w oknie lekko się podniosła.

          

– Będę czekać na górze – rzucił Raze, a następnie wymknął się cichaczem z samochodu.

Mocno ścisnęłam kierownicę, psychicznie przygotowując się na koszmar, który miał nadejść. Część mnie łudziła się, że kiedy tylko przekroczę próg domu, krzyki nie nadejdą. Prawda była jednak taka, że w głowie już je słyszałam. Każdy krzyk, każde słowo i każde oskarżenie. Nic nie było jednak gorsze od braku zaufania. Miałam sporo za uszami, teraz regularnie okłamywałam rodziców, lecz... czy to naprawdę był powód, by traktować mnie jak dziecko? Małe dziecko, które trzeba prowadzić za rączkę? Może trzeba było upić się i pokazać im, że jednak mieli rację. Chyba gorzej i tak być nie mogło.

W końcu wyszłam z samochodu i przeszłam do bagażnika, by wyjąć nasze torby. Ledwo sięgnęłam po jedną z nich, kiedy usłyszałam, jak drzwi frontowe się otwierają. Natychmiast poczułam powiew chłodu, kilka kropel zimnego potu spłynęło mi po szyi. Nie okazuj strachu. Powtarzałam to sobie jak mantrę. Zwierzęta, mierząc się ze swoim przeciwnikiem, okazując strach, pokazywały, że drugi miał nad nimi przewagę. Ja nie mogłam dać nikomu tej satysfakcji. Sama chciałam zapanować nad swoimi uczuciami i udowodnić rodzicom, że jestem cała i zdrowa, a także godna zaufania. Wiedziałam, że i tak powiedzą swoje, byłam gotowa na kolejne rozczarowanie.

– Diara! – Usłyszałam krzyk matki, który brzmiał, jakby właśnie odetchnęła z ulgą. – Wreszcie jesteś!

Obejrzałam się przez ramię, dostrzegając rodziców, którzy – otuleni swetrami – pędzili w moją stronę. Mama wyglądała na zadziwiająco radosną, a tata, jak to tata, na poważnego. Kobieta natychmiast podbiegła do mnie, złapała moją twarz w dłonie i przyjrzała mi się, próbując dopatrzeć się czegoś, co mogła widzieć pewnie tylko ona.

– Gdzie Owen? – Ojciec w tym czasie obszedł samochód dookoła i stanął tuż obok. Chociaż moja głowa była unieruchomiona, spojrzałam na niego.

– Odwiozłam go do szkoły, nie chciałam, żeby tracił lekcje, a miał przy sobie wszystkie podręczniki – wyjaśniłam, jednocześnie starając się zrozumieć ich reakcje.

Nie miałam pojęcia, czy byli bardziej źli, czy może... zawiedzeni. Nie byli dumni z mojej wspaniałomyślnej decyzji, ale nie byli też wściekli, więc... W jednej chwili pomyślałam, że może jednak mi się upiekło, ale dziwne spojrzenie ojca, rzucane w kierunku stojącego naprzeciwko domu wścibskiej sąsiadki, przekonało mnie, że po prostu nie chcieli robić scen.

Ojciec wyjął bagaże i od razu ruszył w stronę domu. Zaczęłam dygotać z nerwów, ale i tak zwaliłam winę na pogodę. Jeszcze niedawno w Willow Creek się rozpogodziło, było tak pięknie, tymczasem tutaj znów powitały mnie ciemne chmury i nieprzyjemny wiatr. Ponad wszystko nie chciałam, by drzwi się za nami zamknęły. Ten moment zbliżał się jednak nieuchronnie. Moje drżące nogi przekroczyły próg, zsunęłam z głowy czapkę, a wtedy drzwi, niczym ciężkie wrota, zatrzasnęły się, zamykając mnie w pułapce.

– Nie tak się umawialiśmy. – Surowy ton głosu ojca rozbrzmiał w mojej głowie, a ja cała spięłam się, ściągając kurtkę. – Mieliście wyjechać z samego rana. Nie raczyłaś do nas nawet zadzwonić, nie odbierałaś żadnych telefonów, coś ty sobie myślała?!

Z każdym wypowiedzianym słowem ojciec robił się coraz bardziej zły. Mama stanęła u jego boku, wyczekując moich wyjaśnień. Przełknęłam ślinę, bo nagle czułam, że nie jestem w stanie nic powiedzieć, mój język był suchutki.

– Zapowiadali burzę śnieżną, chciałam zdążyć przed nią. Pisałam z mamą, kiedy miałam zasięg, ale trudno było złapać chociaż jedną kreskę – wymamrotałam, bezradnie wzruszając ramionami. – Owenowi podobała się wycieczka, mówił, że musimy to powtórzyć.

RazerWhere stories live. Discover now