Trzysta pięćdziesiąt pięć

7 2 0
                                    

Beatrycze

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Beatrycze

Coś było nie tak. Powtarzała te słowa niczym mantę, w pośpiechu wyprzedzając nawet Lawrence’a. Nie zatrzymał jej, pozwalając, by prowadziła, w pośpiechu zmierzając ku jezioru. Biegła przed siebie, chyba tylko cudem nie potykając o własne nogi. Miała złe przeczucia, te zaś nasiliły się w chwili, w której wyraźnie usłyszała głos Ciemności. Jego śmiech był aż nadto charakterystyczny i jedynie upewnił Beatrycze, że ta istota przy pierwszej okazji podążyła właśnie ku wodzie.

Przez całą drogę nie dostrzegła ani jednej ze swoich krewnych, w tym również Ariadny. Nie miała pewności czy to dobrze, czy wręcz przeciwnie, przynajmniej do momentu, póki nie zauważyła, ile osób zebrało się przy jeziorze. Zastygła w bezruchu, w oszołomieniu wodząc wzrokiem po twarzach zebranych. Kamień spadł jej z serca, gdy zauważyła Carlisle’a i Elenę, zwłaszcza że nic nie wskazywało na to, by któremukolwiek stała się krzywda. Dziewczyna tuliła się do Rafaela i choć początkowo Beatrycze zawahała się na widok demona, ostatecznie nie próbowała zastanawiać się nad tym, w jaki sposób nieśmiertelny dostał się do tego miejsca. Był synem Ciemności. Możliwe, że to wyjaśniało wszystko.

Dostrzegła Miriam i Aldero, ale również im nie poświęciła większej uwagi. Rozluźniła się na widok Gai, zwłaszcza że gdy ostatnim razem widziała kobietę, ta w przerażeniu opuszczała lustrzaną salę. Więc dotarła tutaj, na dodatek bez większych problemów. Dobrze. To było więcej, niż Beatrycze mogłaby sobie życzyć.

Wyczuła ruch za plecami, kiedy Lawrence w pośpiechu do niej dołączył, ale nie poświęciła mu większej uwagi. Wszelakie myśli uleciały z jej głowy w chwili, w której – prócz stojącej naprzeciwko zebranych Ciemności – dostrzegła kogoś jeszcze. Kobieta dosłownie lśniła, skutecznie ściągając na siebie uwagę zebranych. Była smukła, olśniewająco piękna i przypominała trochę gwiazdę na atramentowym niebie. Jej twarz wyrażała przede wszystkim niepokój, zwłaszcza gdy z troską spoglądała na wszystkich wokół. Trzymała się blisko zebranej nad jeziorem grupki, jakby oddzielając ją od Ciemności i krążących gdzieś w mroku demonów. I choć Beatrycze nie znała jej imienia, coś w smukłej postaci sprawiało, że po prostu nieznajomej ufała.

– Błagam, przestań… Po prostu przestań – padło nagle z jej ust. – W tej chwili zostaw dziewczynkę…

Beatrycze drgnęła, nagle wytrącona z równowagi. Zareagowała instynktownie, w pośpiechu spoglądając w miejsce, w którym kobieta utkwiła wzrok – lśniące, niemalże srebrzyste tęczówki. Była dziwnie pewna, kogo zobaczy, ale i tak niebijące już od jakiegoś czasu serce, podeszło jej aż do gardła, gdy dostrzegła spokojnie kroczącą między drzewami postać. Łowca nie śpieszył się, w pełni ludzkim krokiem zmierzając ku jezioru.

– Co właściwie…? – doszedł ją spięty głos Lawrence’a. Jedynie pokręciła głową, niezdolna mu odpowiedzieć.

Zamarła w bezruchu, przez moment niepewna, co powinna zrobić. Rzucić się do ucieczki? Mogła, zwłaszcza że była na liście tej istoty. Wciąż nie zamierzała pozwolić, by akurat Jocelyne miała ją na sumieniu – nieważne czy świadoma, czy też nie. Beatrycze miała dość powodów, by spróbować się wycofać albo zrobić… cokolwiek innego, ale kiedy przyszło co do czego, nie była w stanie ruszyć się z miejsca. Była w stanie co najwyżej patrzeć na obojętną twarz dziewczyny, jej uroczy, choć pusty uśmiech i… te pozbawione jakichkolwiek emocji oczy. W tamtej chwili Joce przypominała jej laleczkę, na dodatek o wiele delikatniejszą niż zazwyczaj.

LOST IN THE TIME [KSIĘGA VIII: ŁOWCA] (TOM 2/2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz