2. Dom Przybłęd

17 2 0
                                    

Hans długim krokiem wyszedł z cienia. Słońce teraz miało okazję ukazać jego szpetną urodę. Na twarzy widniał grymas, będący połączeniem złości oraz znudzenia – prawdopodobnie życiem. A twarz pocięta, parchata z wielką blizną na lewej kości policzkowej, jakby mu ktoś kiedyś łapą oderwał tam kawał mięsa. Po drugiej stronie, przy uchu, miał wypalony znak. Nigdy jednak nie chciał powiedzieć chłopcom, dokładnie co on oznaczał. Były to linie łączące się ze sobą i przecinające, układające z siebie jakiś symbol. Ale sam znak nie podobny był do żadnego, który Boruta znał, nawet stylem pisania, a uczył on się o symbolikach dużo. Nad znakiem zaraz zaczynała już się jego fryzura. Długi siwy zaczes błyszczał dumnie na czaszce, związany sięgał długością do końca karku. Uczesanie i widocznie silny włos, bardzo nie pasowały do całej aranżacji jego twarzy.

Na sobie miał znoszoną, czarną kurtkę, wypchaną od środka futrem. Hans ubrany był zawsze na ciemno. Od sterczącego delikatnie kurtkowego kołnierza, aż do ciężkich buciorów z grubą podeszwą.

- Ubierać się! – Ryknął potężnie, chrypliwym głosem. – Za chwilę wychodzimy z domu.

Hans spojrzał na chłopców pogardliwie, burknął jeszcze jakieś jednosylabowe słowo, po czym odwrócił się na pięcie i wyszedł. Boruta spojrzał lękliwie na Weka, ale ten już wciągał swoje dżinsowe spodnie. On sam więc zaczął zdejmować piżamę i minutę później już obaj stali na baczność w pełnym ubiorze.

Boruta padł przy łóżku na kolana i zaczął gmerać pod nim swoją ręką. Wek dopinając swój zamek od kurtki spojrzał przez okno na ulicę.

- Ładnie dziś na dworze – powiedział Wek. – Dobrze będzie wyjść.

- To prawda – odparł Boruta. – Mam ochotę na jakiś spacer – dodał wyjmując spod łóżka krótki skórzany pas, do którego sznureczkiem poprzywiązywane były małe fiolki z różnymi płynami i proszkami. Boruta przerzucił pas za siebie, zatrzymał na biodrach i zapiął klamrę. Zrobił kolejny sus pod łóżko i wyciągnął materiałową saszetkę, którą nałożył na siebie na skos, opierając cienki pasek na prawym barku.

- To demon – rzucił w przestrzeń Wek. – Wyczuwałem go już wczoraj.

- Tam gdzie idziemy? – Spytał Boruta.

Wek odwrócił się w jego stronę i przytaknął.

- Mogłeś powiedzieć – odparł Boruta.

- Nie chciałem go przywoływać myślą. Ale... Widziałem go. W moim śnie. – Dukał Wek.

Boruta widział po Weku, że ten bił się z własnymi myślami, jakby powstrzymywał jakąś ważną, ale zarazem przerażającą informację. W głowie Boruty natomiast pojawiło się tylko jedno pytanie, którego nie był w stanie nie zadać.

- Jak wyglądał?

Wek spojrzał na niego szklistymi oczami, po czym odparł:

- Nie wiem. Nie umiem go porównać do niczego co w życiu widziałem.

- Może to jakiś duch, po prostu.

- Coś tak mrocznego i strasznego musi być jakimś demonem. Duchy nie są aż tak wyraźne.

Boruta nie miał czasu, by zastanowić się nad odpowiedzią Weka, bo na korytarzu ponownie zagrzmiały podeszwy ciężkich butów. Chłopcy doskonale wiedzieli, że drugie upomnienie o wyszykowanie się oznaczało już karę. Obaj ruszyli więc w stronę drzwi. Boruta jeszcze sprawdził dłonią czy zabrał pas z fiolkami i ponownie spróbował przygładzić sterczące na głowie włosy. Gdy obaj wybiegli z pokoju, przed drzwiami stał już Hans. Z trudem hamując, stanęli przed nim tak blisko, że aby zobaczyć jego zniecierpliwioną minę, musieli odchylić głowę maksymalnie do tyłu.

- Idziemy – chrypnął Hans, po czym ruszył przodem po schodach.

Chłopcy poszli w dół zaraz po nim. Schody były w tym domu już bardzo zniszczone. Pomalowane grubo farbą olejną, błyszczały się w słońcu. Wiele desek było pouginanych bądź popękanych od częstych przechadzek pomiędzy piętrami, nie tylko aktualnych mieszkańców, ale też wszystkich poprzednich.

Na końcu schodów w korytarzu głównym wisiały zdjęcia w ładnych, wypolerowanych ramkach, metalowych, pozłacanych. Na środku ściany widniała twarz Hansa. Mężczyzna widocznie młodszy i bez wielkiej blizny na kości policzkowej, lecz nadal bardzo daleki od bycia przystojnym. Obok niego zdjęcie młodej kobiety, z dumnie uniesioną głową i zabójczo przeszywającym wzrokiem. To Octavia - zmarła siostra Hansa. Chłopcy pamiętali ją jeszcze, gdyż kobieta odeszła prawie cztery lata wcześniej, zostawiając po sobie kilka niemiłych wspomnień. Hans kochał swoją siostrę jak nikogo innego. Nad rodzeństwem widniało jeszcze zdjęcie ich rodziców. Starsze małżeństwo stało sztywno na pożółkłym, czarno-białym zdjęciu. Kobieta wyglądała na przyjazną, ale stojący obok jasnowłosy mężczyzna w czarnym, niemieckim mundurze całkowicie przysłaniał wszelkie dobre cechy, dodając od siebie jeszcze kwaśny grymas.

Hans często wpatrywał się w te fotografie. Z podziwem na to przedstawiające rodziców, oraz z tęsknotą na swoją siostrę. Własne zdjęcie Hans powiesił najpóźniej, mówiąc przy tym Borucie i Wekowi, że jeśli zasłużą to kiedyś również ich wizerunki zawisną na tej ścianie, natomiast jego zdjęcie będzie tą jedną rzeczą, która po nim pozostanie. On sam uważał, że dopiero rozpoczynał ród wielkich Łowczych, a zdjęcia kiedyś rozrosną się na całą ścianę i utworzą wielkie drzewo genealogiczne. Marzenie miał bardzo ambitne, lecz całą odpowiedzialność za jego przyszłe spełnienie umieścił na barkach Boruty i Weka. Na jego nieszczęście, chłopcy nie utożsamiali się z jego zasadami, a tym bardziej jego rodziny, przez co nie można było liczyć na jakiekolwiek dodatkowe zdjęcia na tej starej, popękanej ścianie.

Hans prowadził ich do piwnicy. Chłopcy poczuli wilgotny chłód, zaraz gdy ich stopy wylądowały na pierwszym stopniu betonowych schodów. Kliknął naścienny pstryczek, którym zabrzęczał i rozpalił w długim, wąskim korytarzu dwie żarówki. Ogniste, pomarańczowe światło rozjaśniało wśród ciemnego betonu. Wek nie lubił tego miejsca. Gdy przechodził korytarzem ściany do niego mówiły. Szeptały niewyraźnie dziwne słowa. Kiedyś spytał Hansa o to i ten uspokajał go tłumacząc, że to resztki dusz w ciałach, które zostały tutaj pochowane. Lecz znajomość źródła szeptów, tylko nasiliła w chłopcu lęki. Szedł więc teraz z opuszczoną głową, próbując uciekać myślami w inne miejsca, dalekie od mroków piwnicy.

Korytarz w środkowej części po obu stronach posiadał kilka dodatkowych przejść. Część z drzwiami zamkniętymi na kłódki, a co poniektóre z gołą, betonową framugą, ukazujące podziemne pomieszczenia. W kilku z nich najróżniejsze przetwory w słoikach, które często dawane były przez wieśniaków, których odwiedzał Hans, jako dodatek do wypłaty za pracę. W jednym miska z zupą leżąca na podłodze, a obok niej małe dziwadło.

Czarny obłok, przypominający połączenie ciężkiego dymu i unoszących się w powietrzu kropel czarnej ropy. Ropne części ciała stworzenia wisiały w powietrzu, przelewając się tylko z lewej na prawą. Korpus ten oplatał smolisty dym, jakby tajemniczą siłą skupiony wkoło ropy, którego górne, niby ogniste, języki urywały się znikając w powietrzu. Na środku dwoje czerwonych oczu. Jakby dwie diody, wiszące sztywno, w otoczeniu całej tej, mieszającej się mazi.

- Babok – wyrwał nagle zadowolony Boruta.

- Wziąłem go na trochę na dół – rzucił, chłodno Hans. Głowa jego, pochylona pod niskim sufitem, ciągle wpatrzona była w drzwi na końcu korytarza.

Boruta przysunął twarz do pochylonej głowy Weka.

- Mówiłeś, że go zabił – szepnął.

- Mówiłem tylko, że go nie słyszałem – odparł sycząco Wek, próbując jak najszybciej zakończyć rozmowę.

- Ciszej – warknął Hans.

Boruta prędko zamilkł.Zbliżyli się do końca korytarza. Hans sięgnął łapą do bocznej kieszeni kurtki iwyjął pęk kilkunastu kluczy. Zabrzęczał, przebierając je, po czym jeden z nichwłożył w wiszącą kłódkę. Po chwilirozległ się pisk otwieranych drzwi, a za nimi kolejny czarny korytarz. 

Łowcy BiesówOù les histoires vivent. Découvrez maintenant