3. Pan Michalak

15 0 0
                                    

Cichy szum głosów łopoczących w głowie Weka ucichł. Weszli po schodach, które umiejscowione były na końcu drugiego piwnicznego korytarza, po czym przeszli przez podłogową klapę w podłodze. Stali teraz w małej drewnianej budce z drewnianymi drzwiczkami, z tak niedopasowanych do siebie desek, że przebijające się światło słoneczne aż raziło po oczach. Zapach w tym miejscu, był również intensywny, gryzący teraz chłopców po nosach. Hans rozchylił drzwi wychodka, wychodząc na zaplecze piekarni. Wek, przeciskając się koło Hansa wybiegł przodem, napełniając łapczywie płuca świeżym powietrzem.

To przejście zrobiono tutaj w czasie wojny i Hans zawsze z niego korzystał. Uważał, że nikt nie powinien wiedzieć, że opuścili dom. To usypia czujność przeciwnika. Realnie rzecz ujmując - chodziło w tym stwierdzeniu o młodocianych chuliganów, chcących zrobić w środku jakieś graffiti, albo zostawić kilka niedopałków. Wychodzenie po kryjomu zapewniało swego rodzaju spokój myśli, który był wybitnie potrzebny w ich pracy.

- Jakiś łeb znowu tu nasrał – zawarczał Hans.

Jako, że ich wyjście z kryjówki kończyło się na małej, drewnianej budce udającej wychodek, często zdarzało się, że ktoś pozwolił sobie ulżyć właśnie w tym miejscu. I nie był to piekarz. Ten jako jeden z nielicznych mieszkał nad piekarnią, przez co korzystał z domowej toalety na piętrze. To też był powód dlaczego takie wyjście było relatywnie bezpieczne. Czasem tylko jakiś przechodzący obok pijaczyna, zaglądał do środka. Nie napotykał tutaj jednak sedesu, lecz pustą przestrzeń, a mimo to stwierdzał, że to na tyle komfortowa budka, że to „idealna budka".

- Wekrekus – zacharczał niemiecko Hans. – Posprzątasz to jutro z rana.

- Dobrze – przytaknął grzecznie Wek.

Dalej Wek szedł z obrażoną miną, rozmyślając jak bardzo nienawidził swojego imienia, i jak nienawidził Hansa, gdy ten go używał.

Stary Niemiec podszedł pod ścianę przy pobliskiej ulicy. Ludzie patrzyli się na nich zawsze z zaciekawieniem. Poznawali ich, wiedzieli, że to „przybłędy" z wiadomego domu. Żaden jednak nigdy nie wierzył, że udało mu się spotkać ich na ulicy. Prawie jak postacie z legend. I choćby Hans nie wiadomo jak się starał, by być najbardziej tajemniczą postacią na świecie, wieś w której mieszkał mówiła o nim ciągle.

Przy ścianie stał stary Mercedes 200. Czas ewidentnie często stemplował samochód rdzawymi łatkami. Hans nawet gdyby chciał, to nie był w stanie zadbać o auto. Tak jak w przypadku domu, brakowało tutaj czasu oraz pieniędzy. Ale ważniejszym powodem był przymus garażowania Mercedesa na losowych parkingach we wsi, bądź placu za piekarnią. Wszystko po to, by nikt Mercedesa nie powiązał z Hansem. Wyjątkiem były drobne naprawy, które Hans i tak wykonywał w nocy przy świetle latarki, często trzymanej przez któregoś z chłopców. Całe szczęście ta niemiecka maszyna miała silnik nie do zdarcia i ewentualne naprawy, których wymagała, dotyczyły wymiany płynów, filtrów i ewentualnie tych najbardziej zużywających się części.

Cała brygada wsiadła do auta. Chłopcy na tylnym siedzeniu – nie lubili się rozdzielać. Hans ciężko opadł na fotel, wywołując pisk amortyzatorów, zatrzasnął drzwi, uchylił korbką okno i odpalił silnik. Mercedes zaklekotał, chwilkę powarczał i już piłował oponami po żwirowej nawierzchni.

Auto warkocząc ciężko, jakby próbowało wykaszleć zalegający w gardle śluz, lawirowało zwinie pomiędzy uliczkami. Jako, że Dom Przybłęd znajdował się na skraju wioski, po chwili mijali już znak kończący teren zabudowany, a kawałek dalej również i teren miejscowości.

– Jedziemy dzisiaj do Pana Michalaka – rozpoczął spokojnie Hans. - Dzwonił do mnie wczoraj i mówił, że świnie mu czarnieją. Boruta, co się robi, gdy czarnieje mięso?

Łowcy BiesówWhere stories live. Discover now