Please leave me stranded

107 14 2
                                    

Ostatecznie i tak wylądowali w jej pokoju, leżąc na niewygodnym łóżku i rozmawiając. W pełnym ubraniu, bez popełnienia grzechu, którego mogłaby żałować. Tylko rozmawiali, o wszystkim i o niczym, a ona zapragnęła, aby tak było każdego dnia. Chciała dzielić się swoimi myślami z nim, bo wiedziała, że on nie oceni jej pochopnie. Mogła mu w pewien sposób ufać i pewnie dlatego przełamała się, i w końcu odpowiedziała na jego pytania.

- Czułeś się kiedyś tak, jakbyś sam siebie oszukiwał? Mówił, że masz się świetnie, ale prawda była taka, że cholernie się bałeś, czułeś się, jak małe dziecko, które szuka drogi po ciemku. Chciałeś być silny, trochę jak superbohaterowie, ale później uświadomiłeś sobie, że to nigdy nie będziesz ty. Przecież dałeś się pokonać grupce osób, które zdanie nie powinno cię obchodzić, które nic nie wiedzą o twoim życiu, a jednak.

- Myślę, że bycie superbohaterem jest przereklamowane, nawet oni są rozbici, może nawet bardziej niż my. To nic złego gubić się, popełniać błędy, w swoim życiu zrobiłem wiele złego, nieraz się poddawałem, chciałem umrzeć, ale wiesz, co mi pomogło? Ludzie, którzy we mnie uwierzyli. Oni pchnęli mnie do przodu, nawet, jak im się wyrywałem. Czasem życie potrafi mocno dać w kość, ale dzięki odpowiednim ludziom wydaje się to mniej bolesne.

- Wiesz, że jesteś jedyną osobą, której to mówię? Nigdy nie przepadałam za szczerymi rozmowami, bałam się co pomyślą ludzie, więc nie było nikogo, kto popchnąłby mnie do przodu, bo każdy myślał, że wszystko jest okej. Może po prostu chciałam ich i siebie oszukać, że tak jest. - Ostatnie zdanie wyszeptała, bojąc się, że głos jej się załamie. Czuła łzy w oczach, było beznadziejnie. Dochodziła szósta nad ranem, o śnie mogła tylko pomarzyć. Czuła się jak siedem nieszczęść i zaraz miała jeszcze się rozpłakać.

- Czego się boisz?

Na myśl Taylor przychodziło wiele rzeczy. Miłości, której każdy potrzebuje, ale tylko tej niebezpiecznej. Kompletnego załamania, zawiedzenia tylu osób...

- Zgubienia samej siebie, poczucia, że zawiodłam samą siebie. Nie innych, ale mnie, Taylor. - Nim zdążyła ugryźć się w język, wypowiedziała te słowa, będzie tego żałowała.

- A chcesz pomocy? - zapytał, jakby ona potrzebował specjalisty, ale odpowiedź brzmiała nie. Ona świetnie sama sobie radziła.

- Po co ja ci to wszystko mówiłam. - Znowu uciekała. Uciekała od tego, co powiedziała, ale to była samoobrona.

- Zabawne, jesteś złamana tak, jak ja, ale to ja jestem jedynym, który chce ratunku.[1]

Po tych słowach nastąpiła cisza, która raniła jej uszy. Była wypełniona tymi wszystkimi, niewypowiedzianymi zdaniami. Nie było żadnego przepraszam, żadnej dalszej rozmowy. Tylko jej własne słowa, które brzmiały jakoś tak pusto, bez wyrazu, jakby to mówił robot bez uczuć.

- Proszę, zostaw mnie samą.

* * *

Koło południa chciała zrobić to, co umiała najlepiej. Założyć maskę, zapomnieć o Deanie, o ich rozmowach, ale tym razem nie potrafiła. I nawet nie chciała, bo wiedziała, że jak zrobi to teraz, to nigdy nie będzie dobrze. Nigdy tego nie uporządkuje.

Więc biorąc głęboki wdech, włączyła skoczną muzykę, wysypała wszystkie zabrane ubrania na podłogę i zaczęła szykować się na spotkanie. Nie będzie już uciekać, znowu poczuje się dobrze, jak nowa romantyczka.

Słysząc pukanie do drzwi, uśmiechnęła się słabo i otworzyła je. Za nimi zobaczyła Charlie i Celeste. Mimo wszystko ich wizyta naprawdę ucieszyła Taylor. Myśląc tylko o sobie, zapomniała, że w tej walce ma jednak kilku kamratów.

Czyżby Dean miał rację?

Dean, jak zwykle on, od dobrych kilku godzin nie mogła przestać o nim myśleć. Ciągle wracało do niej wspomnienie nocy, jego oczu, uśmiechu, zapachu kurtki.

- Tay, jak zwykle nie słucha. - Do rzeczywistości przywrócił ją głos Celeste, która zaczęła krzyczeć jej do ucha.

- Ciszej, proszę.

- Wyglądasz okropnie, jakbyś w ogóle nie spała - zauważyła Charlie, przyglądając się w lustrze, jak wyglądałaby w jednej z sukienek Taylor.

- Bo nie spałam, może z godzinkę. Coś koło tego.

- Czyżby jakiś chłopak? - spytała Celeste, uśmiechając się do Swift chytrze. I co na to odpowiedzieć? Nie chciała o nim mówić a zarazem chciała i to cholernie mocno.

- Lepsze krótkie spodenki czy spódnica? - Zmieniła temat, nie chcąc odpowiedzieć. Miała tylko nadzieje, że odpuszczą. Niestety, ich ciekawość tylko wzrosła, kiedy na krześle zobaczyły skórzaną kurtkę, która należała do nikogo innego. jak do Deana. Super, zapomniała jej oddać, a on zabrać, kiedy tak nagle go wyrzuciła.

- I to niby twoje? Męska skórzana kurtka? Nie wywiniesz się teraz - powiedziała Charlie, siadając na skraju łóżka, a Celeste nałożyła ją.

- Ciężka jest, do kogo należy? No już, wyksztuś imię, a może go nie znasz?

- Dziewczyny! Ma na imię Dean i jedyne co robiliśmy to rozmawialiśmy, więc dajcie spokój.

- Chyba nie poszło najlepiej, co się stało, Tay?

- Nic, a teraz powinnyśmy wychodzić, bo się spóźnimy na jakże wspaniałe spotkanie z Eileen i całą bandą. - Swift nic więcej się nie odezwała, przez całą drogę do sali, gdzie miała odbyć się mała impreza. Tylko Charlie i Celeste rozmawiały, nawijając o tajemniczym Deanie, wymyślając przy tym niestworzone teorie. Nawet śmiesznie było tego słuchać, tym bardziej, jak znało się tę smutną prawdę.

***

Wchodząc do środka, cała trójka została oślepiona przez światła i hałas, choć w sali znajdowała się tylko grupka złożona z piętnastu osób. Żadna z nich nie odważyła się wejść głębiej i znaleźć innych. Przez kilka dobrych chwil po prostu stały, trzymając się na uboczu, starając się wyczuć odpowiedni moment. Czy istniał w ogóle taki? Tutaj nie, w życiu chyba też nie, zawsze coś stoi na przeszkodzie, jakieś „ale", lecz tym razem było inaczej. Biorąc głęboki wdech, Taylor pierwsza zrobiła krok do przodu. Poprawiając dół swojej spódnicy, uśmiechnęła się sztucznie i podeszła do stolika, gdzie siedziała Eileen w otoczeniu swoich poddanych.

- Cześć wszystkim - przywitała się i wzięła z sąsiedniego stolika krzesło, aby się dosiąść. To samo zrobiły Charlie i Celeste.

- Oh, cześć, myślałam, że się nie pojawicie - powiedziała Meg, patrząc kątem oka na Eileen. Oh, jaka ona była w nią zapatrzona, jakby była wszystkowiedząca. Dawała sobą manipulować, a uważała siebie za taką mądrą. Wszyscy tu tacy byli, niby najmądrzejsi, a tak łatwo dawało się nimi kierować, wystarczyło wiedzieć, jak.

- Niby czemu, spotkanie po latach i miałybyśmy niby to odpuścić? Za żadne skarby. Nasze wczorajsze spotkanie nie skończyło się za dobrze, ale może to będzie milsze? Jak sądzisz, Eileen? Chyba, że chcesz od razu się pokłócić i mieć to z głowy.

- A czemu niby miałabym się kłócić? Ty zaczęłaś, ty sobie coś ubzdurałaś. - Jak zwykle zgrywała niewinną, tak aby każdy ją ubóstwiał, na co Taylor wyłącznie wzruszyła ramionami. Przypomniały się jej słowa Deana, aby nie ważne co, nie poddawała się i odbierała atak, oddając z podwójną siła. Nigdy nie uciekać, a tym bardziej chować się. Czy on w jedną noc podzielił się z nią poradami, których ona nie potrafiła zdobyć przez całe dwadzieścia sześć lat?

***

[1]- cytat z piosenki Rihanny "Stay"

I ogólnie jest to przedostatni rozdział.

Meikushika xx

New RomanticsWhere stories live. Discover now