Rozdział ósmy - Zombiszcza

554 31 7
                                    

Nie mogłam uwierzyć w to, co właśnie usłyszałam. Oderwałam się od ściany i z powrotem stanęłam obok ojca, patrząc na niego wyczekująco. Z każdą mijającą sekundą, podczas której uparcie milczał, jakby chciał zrobić nam na złość, wszystko stawało się coraz jaśniejsze – tata nie zamierzał protestować. Z początku miałam krzyknąć, że przecież Dust był przyjacielem ojca, najlepszym przyjacielem, i że nie może pozwolić mu spędzić ostatnich chwil życia w samotności, jednak… przypomniałam sobie, o czym myślałam wcześniej – przecież długo zastanawiałam się, gdzie Dust chciałby zostać pochowany, jeżeli w ogóle „marzyło” mu się jakieś miejsce. To niekoniecznie to samo, ale Dust wybrał: zamierzał umrzeć na własnych warunkach, nie czyichś, bez obciążania nas. 

– Jesteś tego pewien? – spytał wreszcie ojciec, podnosząc wzrok na Dusta.

– Co?! – wrzasnęła oburzona Jemimah. – Chcesz mu na to pozwolić?!

– To jego wybór.

– Nie, to nie jego wybór, przecież jest rozpalony! Naprawdę pozwolisz mu podjąć tę decyzję w takim stanie?!

– Jemimah – odezwał się chrapliwym głosem Dust, o wiele słabszym niż w momencie, gdy mówił nam o zostawieniu liny. Podejrzewałam, że wtedy starał się brzmieć zdrowo i rozsądnie. – Nie rozumiesz, że nie ma sensu, żebym z wami szedł? Nie dość, że narażałbym was przez całą drogę, jeszcze potem ktoś musiałby mnie – zamilkł raptownie, rzucając mi ukradkowe spojrzenie – ktoś musiałby się mną zająć, a to nie jest coś, na co chciałbym narażać którekolwiek z was. Będzie lepiej, jeżeli zostanę. Oszczędzę wam niepotrzebnego męczenia się ze mną, poza tym i tak nie mam ochoty na bycie wleczonym przez Sashę.

– Jesteś niepoważny! – wrzasnęła, ale w jej głosie wyczułam desperację. Skrzyżowała ręce na piersi, kręcąc głową. Zielone oczy błyszczały łzami. – Nie pozwolę ci na to. Nie ma szans, żebyś tak skończył, w takim miejscu. Nie powiesisz się w jakiejś zasranej dziurze…

– A co, mogę powiesić się gdzieś indziej?

– Nawet nie żartuj w ten sposób! – odparowała błyskawicznie, odwracając się do niego bokiem. Podejrzewałam, że nie mogła już na niego patrzeć, wiedząc, że bez względu na nią zamierzał wykonać swoje postanowienie. 

– Mówię poważnie. Jeżeli będzie ci łatwiej pogodzić się z tym, jak umrę, jeżeli pójdę wykitować na jakąś ładną łączkę…

– Postanowiłeś już, tak? – wycedziła gniewnie, a kiedy potrząsnęła głową, łzy skapnęły jej z policzków. 

– Tak.

– To pozwól mi zmienić twoje zdanie, Dust – wyszeptała, raptownie zmieniając podejście. – Porozmawiajmy, tak w cztery oczy, a…

– Jemimah, proszę cię, skończ. – Uniósł rękę, wpatrując się w nią uparcie, jednak ona dalej na niego nie patrzyła. – Musisz się z tym pogodzić. Nie zamierzam być balastem, nie rozumiesz?

– Nie, to ty nie rozumiesz. – Głos jej zadrżał. – Nie rozumiesz, że zasługujesz na to, żeby ludzie się o ciebie troszczyli, że zasługujesz na godny pochówek jak każdy inny człowiek. Wiem, że umrzesz, Dust, trudno dalej się oszukiwać, kiedy widzi się, w jakim stanie jesteś, ale pozwól mi po prostu zapewnić ci to, czego nie mogłam zapewnić swojej rodzinie, swojemu synowi… Błagam cię, Dust. 

Patrzył na nią spod byka. Chyba nie spodziewał się, że Jemimah poprosi go o coś takiego, że zdoła wpędzić go w poczucie winy, przez co zmieni zdanie. Wiedziałam, że je zmieni, tak samo jak wiedziałam, że gryzło go sumienie – chociaż jej upór go zdenerwował, jak na gołej dłoni widać było, że też mu na niej zależało. Wcześniej nie sądziłam, że myślał o Jemimah na poważnie, przecież dzieliła ich spora różnica wieku, a charakterami różnili się diametralnie… Ale może właśnie to mu się w niej spodobało. To, że mimo wszystko nadal potrafiła tryskać energią, że czasami paplała jak najęta, co pewnie z początku go irytowało… Dokładnie takiej osoby potrzebował Dust – nastawioną nie tylko na działanie, ale i na szukanie pozytywnych stron świata, w którym przyszło nam żyć. Nie sądziłam, by ktokolwiek z nas, poza Jemimah, potrafił coś takiego.

Dwukrotnie MartwiWhere stories live. Discover now