Rozdział piąty - Serio-serio martwi

529 26 1
                                    

Zostałam złapana na gorącym uczynku i tylko przez to miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Ojciec patrzył na mnie tak, jakbym co najmniej zabiła dziesięciu ludzi i nosiła ich uszy jako naszyjnik, a nie jak gdybym po prostu zrobiła coś, czego nie powinnam. Myślałam, że zaraz wybuchnie, wywrzeszczy wszystko, co mu leżało na sercu, ale on po prostu pokręcił głową i zaczął wchodzić po schodach na piętro, machnąwszy dłonią. 

Ścisnęło mnie w gardle – było gorzej, niż kiedykolwiek mogłabym podejrzewać. Tata nigdy wcześniej nie zareagował w ten sposób na żaden mój wyskok, jedynie na co gorsze werbalne ataki matki. Ciepłe ciałko kota przyciśnięte do mojej piersi sprawiało, że czułam się trochę lepiej, ale mimo wszystko – to głupie, wiem – łzy zebrały mi się w oczach, bo zrozumiałam, że rozczarowałam ojca. 

– Tato, ja… – zaczęłam, licząc, że zdołam go jakoś udobruchać. 

– Nie, Sasha. Siedź cicho i chociaż raz w życiu NAPRAWDĘ posłuchaj tego, co mam ci do powiedzenia. – Po pokonaniu schodów przystanął, wciąż ściskając balustradę, ale do tego stopnia, że zbielały mu knykcie. – Ile razy mogę powtarzać, że masz robić to, co ci każę? Nie widzisz, że twoje zachowanie jest nie tylko nieodpowiedzialne, bo właśnie ryzykowałaś życiem dla głupiego kota, ale i wpływa na całą naszą grupę? Jak myślisz, dlaczego Miller jest taki oporny, ciągle nie chce współpracować i zbywa wszystko, co mówię? On widzi, że nie chcesz mnie słuchać, a kto – do jasnej cholery – zaufałby człowiekowi, który nie umie zapanować nad własną córką? 

Miałam przechlapane. Tata zostawiał przekleństwa na rzadkie okazje, a „jasna cholera” oznaczała, że ktoś naprawdę przegiął. 

– Nie rozumiesz – powiedziałam szybko, zanim zdecydowałby się kontynuować. Starałam się mówić lekko, jakby trochę chciało mi się śmiać, mając nadzieję, że ojciec da się oszukać. – Przecież ja tylko wyszłam na schody pożarowe… 

– Myślisz, że po osiemnastu latach nie wiem, że kiedy mnie okłamujesz, próbujesz obrócić wszystko w żart? – spytał ciężkim, zawiedzionym głosem. Oparł się o balustradę i cisnął na ziemię czarną sportową torbę. – Proszę, wyjaśnij mi, dlaczego bez przerwy uważasz podejmowane przeze mnie decyzje za złe. 

– Wcale nie uważam ich za złe. 

– Nie? Może mi powiesz, że gdybym teraz wyszedł na schody pożarowe, w uliczce nie zobaczyłbym żadnego trupa? Bóg wie, co tam robiłaś. 

Zagryzłam wargę, trzepocząc rzęsami, żeby odgonić łzy. 

– Nie rozumiesz – powtórzyłam, ale tym razem grobowym głosem. – Muszę się nauczyć tylu rzeczy… 

– Dlatego wyszłaś? 

Przytaknęłam cicho, na co on… uśmiechnął się. Nie mogłam wierzyć własnym oczom, chociaż doskonale wiedziałam, że był to gorzki, niedowierzający mojej głupocie uśmiech. 

– Sasha, ty naprawdę myślisz, że ja nie próbuję cię niczego nauczyć? – Potrząsnął głową, odwracając wzrok. – Prawda jest taka, że nawet jeżeli będziesz potrafiła zabić trupa na milion sposobów, to i tak nie przetrwasz bez grupy ludzi, którym możesz ufać. Słuchanie mądrzejszych i bardziej doświadczonych od ciebie, umiejętność pracy w zespole, posłuszne wykonywanie postawionych przed tobą zadań… od tego zależy, czy przeżyjesz. Nie od tego, czy dasz radę zabić dziesięć trupów, zanim reszta zeżre cię żywcem. 

Zapadła cisza, podczas trwania której mogłam jedynie myśleć o tym, że ojciec miał rację, chociaż tylko częściowo. Potrzebowałam tych wszystkich rzeczy, ale i doświadczenia. Tej chwili, jaka wydawała się ułamkiem sekundy, kiedy próbowałam przyciągnąć zombie do śmietnika, nauczyłam się więcej niż przez dwa tygodnie przesiadywania pod oknem i przyglądania się żywym trupom. Tata po prostu musiał to zrozumieć i zaakceptować. 

Dwukrotnie MartwiWhere stories live. Discover now