Szczęśliwy dzień

102 10 9
                                    

Dobry wieczór!

Nie wiem, czy ktoś tu jeszcze zagląda. Ba, nie wiem nawet, czy fandom jeszcze żyje.

To, co zaraz przeczytacie, nie jest częścią Zguby; jest moją próbą pozlepiania finału supernatural tak, żeby nie bolał aż tak mocno. No i oczywiście jest destiel. Z jakiego powodu postanowiłam to napisać? Cóż, skoro Jensen mógł stworzyć swoją wersję deanowego-życia-po-życiu, to ja też mogę! Poza tym mam na głowie mnóstwo roboty i magisterkę do stworzenia, więc zajmuje się pisaniem historii w formie dystrakcji (czyli mało regularnie). To był szalony pomysł, że do tego wróciłam, więc to opowiadanie jest (być może) wynikiem chorego umysłu. 

PS Akcja opowiadania dzieje się w niebie. Użyłam stanowczo za dużo nawiązań i metafor - nie tylko do serialu, ale także do innych moich fików. Enjoy ~!

_________________________________

Dean patrzył przez okno jak Sam i John rozmawiają, siedząc na ławce przed domem. Dzień był piękny. Ciepłe promienie słońca zabarwiały świat kolorem sepii, a delikatny wiatr poruszał wierzchołkami sosen i modrzewi porastających nielicznie polanę wokół gospodarstwa. Sam przybył do Nieba miesiąc temu, ale Dean wiedział, że czas płynie tutaj zupełnie inaczej niż na Ziemi. Za życia jego brat nie miał szans rozmawiać z ojcem długo. Niegdyś nie było na to czasu przez wyjazdy Johna, przymus polowań i ciągłe poczucie zagrożenia. W tym widoku było coś uspokajającego. Już dość, pomyślał Dean i uśmiechnął się pod nosem. Przyszedł czas na zasłużony odpoczynek, emeryturę. Zapracowali na nią sumiennie za życia. Muszą nadrobić tyle straconych chwil, kiedy nie pozwalali sobie angażować w sprawy, które mogłyby ich rozproszyć.

Dean otworzył staromodną lodówkę i wyjął z niej trzy butelki ciemnego piwa. Spojrzał jeszcze raz przez kuchenne okno i po namyśle, dobrał jeszcze jedną.

Ścieżką od lasu szła ciemnowłosa kobieta o brązowych oczach. Lekkie podmuchy wiatru unosiły falbanki jej krótkiej, zielonej sukienki, we włosach połyskiwała turkusowa spinka w kształcie motyla. Eileen, nasunęło się Deanowi na myśl, więc w końcu do nich dołączyła. Nie zmieniła się ani trochę. Sam na pewno się ucieszy. Wreszcie poczuje się naprawdę szczęśliwy.

Dean Winchester nie mógłby przyznać, że w tym idealnym świecie czegoś mu brakowało. Miał przecież wszystko, o czym zawsze marzył: brata, przyjaciół i rodzinę u swojego boku — żywych (no, powiedzmy) i wolnych od zmartwień. Dlaczego więc część jego serca skręcała się z żalu, gdy obserwował jak Sam i Eileen podchodzą do siebie ze łzami w oczach?

Nagle zrozumiał. Jego koszula na chwilę, niemal niedostrzegalnie zmieniła kolor z czerwonej kraty na niebieską. Wspomnienie pojawiło się w jego umyśle nieproszone. Chwilę z nim było, a potem zniknęło niczym blaknący atrament na kartach książki. Odepchnął je od siebie, ale pozostawiło za sobą niejasne uczucie straty podobne do smugi tuszu na zżółkniętej stronie powieści.

— O czym myślisz, Dean? — zapytała Mary, a on drgnął jak ktoś przyłapany na gorącym uczynku, jakby myślał o czymś nieodpowiednim.

Dopiero teraz zauważył, że była w kuchni. Miała na sobie białą flanelę w czerwoną kratkę i czarne jeansy; po brązowej sukience, jaką nosiła podczas pikniku z Johnem nie było śladu. Jej jasne włosy stały się nagle znacznie krótsze. Musiało mieć to związek z niezwykłą mocą tego miejsca, która w jakiś tajemniczy sposób łączyła pragnienia człowieka z jego emocjami. Mary Winchester zeszła schodami z piętra dobre trzy minuty temu, ale wcześniej nie wyczuł jej obecności. Nic w tym dziwnego, jego matka była urodzonym łowcą i gdy chciała, umiała poruszać się bezszelestnie. Dean postawił butelki na blacie, a potem się odwrócił.

ZgubaWhere stories live. Discover now