Odnaleziony (OSTATNI ROZDZIAŁ!)

2.4K 206 45
                                    

Widział jedynie ciemność. Czerń oblepiała go niczym gęsta breja. Atakowała i nie pozwalała niczego zobaczyć - niczego, prócz dwóch wielkich dłoni, z których jedna zaciskała się na jego gardle, a druga boleśnie wnikała do wnętrza łowcy gdzieś na wysokości serca i wyrywała z niego to, co zostało jeszcze z prawdziwej duszy Winchestera.

Dean rozumiał, że te ręce należą do niego. Były częścią jego demonicznej strony, własnością Rycerza piekieł, którym się stał... i był świadomy, że nie może pozwolić im działać dalej, ponieważ nie chciał utracić siebie.

Szarpał się niczym dzikie zwierzę, ale widmowy uścisk na jego szyi tylko się wzmacniał, mrok w umyśle gęstniał.

Gdzieś z oddali słyszał, jak Sam przeprowadza na nim kolejny egzorcyzm. Wiedział, że wbija w niego trzecią już igłę wypełnioną krwią. To jednak nie pomagało. Zło nie miało zamiaru ustąpić i Dean, po raz pierwszy od bardzo dawna, zaczął czuć strach.

Odkąd wróciła mu względna świadomość, to znaczy od momentu, gdy jego jaźń uformowała się ze szczątek dobra, jakie w nim jeszcze istniało, bał się, że skrzywdzi brata. Próbował zatrzymać nienawiść, jaką pałał do Sama demon. Demon, który był łowcą, a jednocześnie stał się odrębną istotą, przebywającą tylko w ciele Winchestera.

Pragnął go powstrzymać. Krzyczał i gryzł, powtarzając w kółko tę samą, nieporadną walkę, która jednak nie przynosiła efektów. W końcu zaczął tracić nadzieję. W miarę, jak szpony potwora zatapiały się w nim głębiej i głębiej, Dean słabł. Jego dusza nie reagowała już tak zajadle, jakby akceptując fakt, że ktoś próbuje ją zniszczyć.

Ostatecznie... poddał się, ponieważ opór tylko rozdrażniał Mrok. Kim był, żeby przeciwstawić się tej wielkiej, nieposkromionej sile, temu czystemu zniszczeniu?

"Stracisz wszystkich! Rodzinę, przyjaciół! Marny człowiek, nic nie warty brat, kłamliwy przyjaciel, egoista topiący swe smutki w alkoholu!" - wyrzucał mu demon, opanowując jego myśli i Dean wkrótce począł się z nim zgadzać. Przecież był śmieciem. Śmieciem, który nie umiał być szczery sam ze sobą.

"Gej! Łowca beznadziejnie zakochany w aniele!" - śmiech tak ostry, tak szyderczy i kpiący, jakiego starszy Winchester nigdy nie słyszał, rozbrzmiał echem w jego uszach.

Nie. Nie był homo! Castiel... do cholery, Cas był po prostu kimś specjalnym i to nie tak, że się w nim zakochał. To przecież nie było możliwe, prawda?

"Nie martw się! Jego też zabijemy!"

Ostatnie zdanie zawierało groźbę i sprawiło Deanowi ból. Nie wiedział dlaczego, ale wierzgnął, jakby pragnąc uciec od jego znaczenia. Nie chciał śmierci Castiela, jednak nie był w stanie zrobić nic, prócz wydania z siebie niemego wrzasku.

- Dean! - samotny krzyk rozszedł się nagle w jego umyśle.

Winchester znał go bardzo dobrze. Na chwilę podszepty demona ucichły, jego jaźń napełnił spokój. Uczucia anioła otoczyły go z troską i coś w łowcy pękło. Zrozumiał, że nadal musi walczyć.

- Sam wciąż cię potrzebuje. Nie możesz go opuścić - cichy szept, niemal tak niedosłyszalny, że Dean zastanawiał się, czy sobie go nie wyobraził.

Wziął głęboki oddech, a ton głosu Castiela stał się niepewny:

- Ja... ja cię potrzebuję!

Z tymi słowami mrok znowu ogarnął duszę łowcy, wytchnienie wyparowało. Cas odszedł, ale gdzieś w środku starszy Winchester poczuł ciepło, które rozchodziło się po wszystkich jego członkach. Rozpoznał to uczucie. Zrozumiał, że wciąż tłumił je w sobie. Rycerz miał rację - KOCHAŁ CASTIELA. Pragnął znów ujrzeć te błękitne oczy, chciał do niego wrócić. Do niego i do Sama.

ZgubaWhere stories live. Discover now