Rozdział 6

296 31 2
                                    

Niedziela... Siódma rano...

Obudziłam się. Zaczęłam rozglądać się po pomieszczeniu. Leżałam na podłodze w kuchni. Obok mnie był krzyż, a dookoła pełno krwi. Podniosłam się i oparłam o szafkę. Wzięłam krzyż do ręki i zaczęłam dokładnie mu się przyglądać. 

-Co się stało? Co się wczoraj stało? - Mówiłam szeptem sama do siebie.

Przypomniałam sobie. Robert rzucił się w moją stronę, a ja do ucieczki. Biegłam przez las najszybciej jak tylko mogłam. Udało mi się odnaleźć ścieżkę, pobiegłam nią do domu. Wpadłam do kuchni i wyjęłam krzyż z szafki. Wtedy Robert mnie chyba ogłuszył. Upuściłam krzyż i w tym samym momencie upadłam na podłogę. On w tym czasie odruchowo złapał nieświadomie lśniący bladym światłem krzyż. Musiałam zrobić mu tym dużą krzywdę sądząc po śladach krwi. Nie potrafiłam się uspokoić nawet na chwilkę. Cały czas myślałam o tym co się stało. Zegar jednak nie zwalniał. Była już prawie dziesiąta. Wstałam i odłożyłam krzyż na jego miejsce. W duchu dziękowałam ,że to już koniec. 

-Żeby tylko Robertowi się nic poważnego nie stało. - Szepnęłam z nadzieją. Nie wiem czemu tak pomyślałam... 

Poszłam do swojego pokoju. Usiadłam na krześle i położyłam głowę na blacie biurka. Chwilę potem oparłam głowę o rękę, a drugą dotknęłam fioletowego kamienia. Z początku myślałam że to jakiś kamień szlachetny ale okazał się być bezwartościowy. Jednak postanowiłam go zatrzymać. Teraz, gdy czuję się zmęczona uwielbiam na niego patrzeć. Jest niesamowicie piękny. Wstałam i podeszłam do szuflady. Wyjęłam z niej metalowy krzyżyk na czarnym sznurku.  Poszłam po kurtkę. Wzięłam fioletową torebkę, założyłam kurtkę i wyszłam na autobus.  Pojechałam do miasta. Błąkałam się ulicami. Próbowałam dodzwonić się do Alex, ale nie odbierała. Przeszłam obok budki z kurczakami. Obok był jakiś mały sklepik i ślepa uliczka. Weszłam w nią i usiadłam na schodach.

Chyba zaraz będę musiała wracać. Robi się strasznie późno. - Nie mogłam pozbierać myśli...

Usłyszałam hałas i odruchowo obróciłam głowę. Podeszłam bliżej do koszy na śmieci. Wraz z wyczuleniem zmysłów i szybkością niestety wzrasta odwaga. Zajrzałam za kosze i odskoczyłam z przerażeniem, za nimi leżał Robert. Podbiegłam i próbowałam go obudzić ale na marne.  Jego ręce wyglądały jak poparzone. Poparzenie drugiego stopnia. Powoli dotknęłam jego dłoń i poczułam ruch, zacisnął ją. Bez względu na wszystko nie mogłam tak go po prostu zostawić.  Położyłam jego rękę na moim ramieniu i pomogłam mu wstać. Od miasta do mojego domu nie było aż tak daleko. Tym bardziej, że znałam doskonale wszystkie skróty. Dojście do domu zajęło mi kilka minut. Przez tę drogę Robert mówił coś ale nic nie zrozumiałam. Położyłam go na wersalce  w salonie i pobiegłam po pomoc do Sebastiana.

-----------------

Kochane wilczki ♥

Jak myślicie Martyna dobrze robi pomagając Robertowi? Czy uda jej się go ocalić? 

Wataha [zawieszone]Where stories live. Discover now