Rozdział pierwszy - Martwi raz a niedobrze

1.7K 53 2
                                    

Zabawna sprawa z tymi zombie. Wyglądały jak dobrze ucharakteryzowani aktorzy z niższej półki, poruszały się w ten sam sposób, co w większości filmów, wydawały podobne dźwięki i miały chętkę na odrobinę ludzkiego mięska, najlepiej przytwierdzonego do kości w miarę żywego człowieka. Typowe truposze z ery tanich horrorów, gdzie esencją przeciętnego sztywniaka nieodmiennie okazywała się głupota, powolność i nieskoordynowane ruchy, co nie?

Sęk w tym, że wcale nie znajdowaliśmy się w jednym z przekonująco odtworzonych domków na planie filmowym, nasze zombie nie były napalonymi na sławę młodziakami świeżo po szkole aktorskiej, a ja w żadnym calu nie przypominałam stereotypowej biuściastej blondynki, która miała robić za przewidywalny element komiczny.

Przed wybuchem epidemii kojarzyłam żywe trupy z poruszającymi się zwłokami w różnych stadiach rozkładu, ale w gruncie rzeczy świeża część wyglądała dość normalnie, jeżeli nie liczyć nadjedzonych twarzy, odgryzionych uszu i mniej spektakularnych ran w okolicach szyi. Niby wykreowałam dla was zwyczajny i możliwie nużący obraz pospolitego zombie, ale nieraz zdołałam zaobserwować u nich coś, czego w filmach nie było: zachowania przypominające mniej intensywne odmiany ludzkich.

Na przykład wczoraj mój poranek został skutecznie urozmaicony przez cyrk odstawiany przez dwóch truposzy. Wyglądali na pobudzonych, osiągając prawdopodobnie największą możliwą prędkość (którą można by zapisać w Rekordach Guinessa dla Martwych) i podążając w dwóch przeciwnych kierunkach. Kiedy wreszcie przyszedł czas na ich feralne wyminięcie się – trzeba zaznaczyć, że wspomniana niefortunność została spowodowana niesamowitą szybkością, adrenaliną i wiatrem w zlepionych krwią włosach – pozyskały nowy bodziec: szturchnięcie ramieniem. Z niemym podziwem obserwowałam, jak sztywniacy odwrócili się w spowolnionym tempie i spojrzeli sobie w oczy. Kiedy pierwszy z nich – czarny, posiwiały mężczyzna – znudził się i miał już ruszyć z miejsca, drugi niespodziewanie położył mu dłoń na twarzy i z trupim impetem odepchnął przeciwnika. Staruszek stęknął tak głośno, że słyszałam go przez szczelnie zamknięte okna, wygiął do tyłu i przed upadkiem na chodnik zdążył pochwycić między zęby kciuk agresora, ciągnąc go za sobą na ziemię.

Po obustronnej utracie kilku palców, mordobicie zakończyła przestraszona wiewiórka, która nagłą ucieczką przykuła uwagę większości truposzy. Wystarczył nowy bodziec, by zapomniały, że coś robiły – było po wszystkim.

Ziewnęłam bez oporów i uchyliłam rąbek zasłony, chociaż nie zrobiłoby to nikomu większej różnicy, gdybym po prostu odsłoniła okno. Był środek nocy, prąd w tej okolicy padł już tydzień temu, więc pozostawało mi obserwowanie kąsaczy w nikłej, srebrzystej poświacie pełnego księżyca. Godzinę temu wypaliła się ostatnia świeca, którą miałam pod ręką w sypialni, a oczy przyzwyczaiły się do ciemności i lepiej rozróżniały kształty majaczące na jezdni przed domem. W kompletnej ciszy obserwowałam, jak grupa przeklętych zombie wlokła się po ulicy, charcząc i stękając głośno, ale nie wszystkie mogły popisać się aż taką aktywnością. Jeden z nich leżał z wyciągniętymi nogami pod opuszczoną Škodą, oparty o lśniącą w świetle księżyca felgę sflaczałego koła, inny zaś jakimś cudem wplątał się w zapuszczony, rosnący przed naszym domem żywopłot i nie przejawiał większych chęci do życia, od czasu do czasu poruszając ręką i kłapiąc zębami. Mimo wszystko każde z nich było o wiele spokojniejsze niż za dnia, kiedy mogły dostrzec wspinające się po drzewach wiewiórki czy ptaki latające nad ich głowami. Noc nie dostarczała wielu bodźców, dzięki czemu część zombie popadała w przerażająco spokojny stan, który wykorzystywaliśmy zazwyczaj wtedy, gdy kończyły się nam zapasy papieru toaletowego.

Dwukrotnie MartwiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz