R1: Nieobecność

37 5 1
                                    

Mogłaś tam być, wiesz?

Mogłaś być tam...

Powinnaś przyjść, wiesz?

Nie mogę żyć sam...

Mogłaś tam być, wiesz?

Mogłaś być tam...

Powinnaś przyjść, wiesz?

Kurwa, nie mogę żyć sam...


Piekielny — Mogłaś tam być

*

— Masz do wyboru trzy opcje — rzekłam przepełnionym złością głosem, patrząc na Michała. Oderwał na moment wzrok od ekranu Samsunga, ale w jego oczach nie zauważyłam żadnych emocji. — Wybierz mądrze — dodałam. Nie zauważył, ale palce mojej prawej dłoni nerwowo obracały pierścionek zaręczynowy.

Jego uwaga na powrót skupiła się na wyświetlaczu.

— Jadę do Poręby.

— Sam? — ton lekko zadrżał.

— No.

Szybkim ruchem ściągnęłam złoty ring. Pierścionek z diamentem uderzył o szklany blat stołu. Zasłużyłam na zdziwione spojrzenie.

Zerwałam się z krzesła, a nóżki głośno jęknęły, sunąc po podłodze.

— To koniec — podsumowałam.

Uniósł brew. Opuścił telefon. Przyglądał się mi, ale z wyrazu jego twarzy nie mogłam nic wyczytać. Nawet mnie to nie zdziwiło; póki nie wypił więcej, z trudem egzekwowało się od niego uczuciowy coming out.

Nie czekając, wyciągnęłam reklamówki i ruszyłam w stronę niewielkiej garderoby. Rozłożyłam pierwszą torbę. Sięgnęłam po stertę starannie złożonych ubrań, zaciskając zęby i próbując zatrzymać tę gulę rosnącą w gardle dla siebie.

Podczas gdy on siedział na kanapie, pisząc wiadomości, ja wypełniłam pierwszą zieloną, wielorazową torbę z Auchana. Nie tylko agamy przyglądały się mi w milczeniu; w pewnym momencie i on przestał odwracać wzrok. Ignorował też desperackie próby zachęcenia go do zabawy przez Bezę. Brązowy kundelek skakał po dywanie z jaskrawo-zieloną piłką w zębach, raz za czas trącając właściciela w piszczel.

— Więc się wyprowadzasz? — zapytał.

Zerknęłam przez ramię. Trzymał ten cholerny telefon. Dlaczego, do cholery, chociaż nie chwilę go nie odłoży?

Wyciągnęłam zawartość szuflady na bieliznę na środek biurka.

— Tak — potwierdziłam.

Kiedy jest mi smutno, gdy jestem zła, nie chcę, by ktokolwiek się do mnie odzywał. Tak było i w tym wypadku, bo zaraz poczułam, jak tama się napręża, grożąc pęknięciem — wylewem brzydkich uczuć i niepowstrzymanych potoków łez.

— Okej — mruknął pod nosem.

— Miałeś trzy opcje do wyboru — warknęłam. Zatoki puchły, oczy piekły. — A wybrałeś najgorszą. — Milczał, więc mówiłam dalej. — Mogłeś wziąć mnie ze sobą. Mogłeś zostać dziś ze mną. Mogłeś... jechać sam. Wybrałeś tę najgorszą.

Jak nie leczyć złamanego serca - Tinder przy kawieWhere stories live. Discover now