R2: To pierwsze I

29 2 0
                                    

Czekałam praktycznie pół roku, żeby wreszcie poznać go osobiście. Takiego prawdziwego, a nie zapisanego w wiadomościach. Nie moje wyobrażenie, a człowieka z kości i mięsa. Ciepłego i pachnącego, dającego realne doświadczenie obecności; bo wcześniej towarzyszył mi jako zlepek liter na płaskim ekranie.

Ten dzień, odkąd wstałam, był podyktowany właśnie jemu. Zadedykowałam tę niedzielę Robertowi. Włosy — skręcone na lokówce — a także twarz starannie, ale nienachalnie, przykryta makijażem stanowiły prezent dla niego. Chociaż nie przewidywałam zbliżenia, ciało oddawało blask, nasmarowane olejkiem i balsamem z drobinkami. Lubił kobiecość, więc postarałam się, aby ode mnie biła. Lubił też nieprzyzwoitość. Białe, obcisłe spodnie podkreślały okrągłe pośladki i kobiece uda, a do tego bluzka o głębokich plecach ukazywała ładnie wyrzeźbione plecy; czarny materiał wyszczuplał całkiem niezłą talię i ukazywał zarys miseczek biustonosza. Buty... obowiązkowo na obcasie. Rzadko w nich chodziłam, ale dla niego postanowiłam zaryzykować upadek.

Przy okazji — napisał. „Przy okazji" zdarzało się wielokrotnie, ale zawsze coś się nie zgrywało. A to był chory, a to ja nie zrozumiałam aluzji, a to problem z samochodem, przez który nie mógł się zjawić. Tygodnie mijały. Niecierpliwiłam się i starałam się pojawiać w Krakowie. Częściej korzystałam z okazji. Maraton zumby? Chętnie. Szkolenie związane z fitnessem? No, chyba potrzebuję. Wystawa kotów? A no, przejadę się, mamo. Dziś odwiedziłam Kraków, bo stara znajoma zaprosiła mnie na kawę. Po kawie z Agatą miałam się spotkać z Robertem. Tym razem nie przeczytałam żadnej wymówki. Napisał, że będzie. Po tej wiadomości moje serce długo nie mogło dojść do siebie.

Pożegnałam się z Agatą na przystanku autobusowym. Poczekałam z nią na busa jadącego w stronę Myślenic. Ona wysiadała w Mogilanach. Gdy tylko czerwone światła się oddaliły, ruszyłam w stronę muzeum. W ruchu nie było aż tak źle, ale tamta niedziela pretendowała do miana najzimniejszej w tamtym czasie. Kroki stawiałam ostrożnie, bo na skutym lodem chodniku nietrudno o utratę równowagi. Skręciłam w prawo, w stronę zaostrzonego rogu błoni. Tam się z nim umówiłam.

Dotarłam przed nim. Wolałam przychodzić pierwsza na miejsca spotkań, żeby uniknąć niezręczności. Oczekiwanie na nieznajomego poznanego w internecie wydawało mi się wygodniejsze niż przyjście, jako ta druga osoba. Unikałam dzięki temu pomyłki. Wtedy to na tej osobie, która przychodzi jako druga, ciąży obowiązek rozpoznania.

Czułam ścisk w brzuchu, jakby wnętrzności dosłownie wykręcały się ze stresu. Wolałam spotkać się po maksymalnie dwóch tygodniach pisania, żeby uniknąć niepotrzebnego rozczarowania. Z Robertem pisaliśmy od wakacji, a więc tym bardziej bałam się, że moje oczekiwania nie pokryją się z rzeczywistością.

Za każdym razem, gdy poznawałam kogoś nowego, kto faktycznie mi się spodobał, miałam nadzieję, że to ostatni raz, gdy muszę odpowiadać na te same pytania:

„Czym się zajmujesz?"

„Co robisz w wolnym czasie?"

„Gdzie mieszkasz?"

„Jak długo jesteś sama?"

I wiele innych.

Ale on wiedział już to wszystko. To sprawiało, że nerwowość się kumulowała, bo na takim spotkaniu jeszcze nie byłam. Faceci lubili słuchać o tym, jak otwierałam firmę, często też opowiadałam o zimnym rozstaniu, na pierwszym spotkaniu wychodził też temat hodowli kotów i życia z nimi pod jednym dachem. Tematem numer jeden ostatnio zdawał się mój wypadek oraz szukanie nowego auta — faceci lubili motoryzację. Opowiadałam też o tym, co skłoniło mnie do wejścia w branżę fitness. To wszystko... Robert już wiedział. Zastanawiałam się, czy nasza interakcja rozpocznie się, jakbyśmy znali się już od dawna, czy będzie między nami ten dystans — wiem o tobie praktycznie wszystko, ale tak naprawdę cię nie znam.

Jak nie leczyć złamanego serca - Tinder przy kawieWhere stories live. Discover now