ROZDZIAŁ SIÓDMY cz. 1

49 10 108
                                    

„Najgorsza, najtrudniejsza do wyleczenia nienawiść
to taka, która zajęła miejsce wielkiej miłości."

Eurypides

„Człowiek musi mieć kogoś...kogoś bliskiego.
(...) Człowiek zbyt samotny musi być chory."

John Steinbeck

„(...) Że zaś zupełnie bez nadziei żyć nie można,
znalazł rozwiązanie w dobrowolnym,
prawie sztucznym męczeństwie."

Fiodor Dostojewski



1

          Wracał z Pittsburgha jak zbity pies. Po tym, jak opuścił starą ruderę, najpierw próbował zdobyć coś do jedzenia, ale ciągle nie nadarzała się okazja. A kiedy w końcu w akcie desperacji zdobył się na zuchwałą kradzież w małym sklepiku, wdał się w bójkę z właścicielem, porządnie oberwał w szczękę i cudem uniknął aresztowania. Przez dobre pół godziny uciekał przed policyjnym pościgiem. Do pociągu towarowego wskoczył resztkami sił. Głodny i zmęczony ciężko opadł na drewnianą zakurzoną podłogę wagonu i prawie natychmiast zasnął. Miał zamiar wrócić do Mobile i w porcie znaleźć statek płynący do Ameryki Południowej, ale pomylił drogę i w rezultacie trafił do Charleston. Szczęście jednak mu sprzyjało i w tamtejszym porcie zauważył wiele statków, z których – taką miał nadzieję – przynajmniej jeden powinien płynąć do celu jego podróży. Na nabrzeżu spędził cały dzień. Przyglądał się załadunkowi towarów i przysłuchiwał się, w jakich językach rozmawiają marynarze. Pod wieczór podjął decyzję.

     Statek handlowy, który wybrał, nosił dźwięczną nazwę Silver Dagger wypisaną na dziobie wielkimi złotymi literami po angielsku, a pod spodem, nieco mniejszymi, także po hiszpańsku. Jeszcze za dnia, kiedy Jack kręcił się w porcie, zdołał podsłuchać załogę Silver Daggera. Rozmawiali po hiszpańsku i Jack zdołał dosłyszeć, że statek ma wypłynąć następnego dnia, prawdopodobnie jeszcze przed południem. Nie udało się dowiedzieć, do jakiego portu miał zawinąć, ale istniała duża szansa, że hiszpańskojęzyczna załoga obsługuje rejsy do Ameryki Południowej.

     Późnym wieczorem wśliznął się na uśpiony statek, co przyszło nader łatwo, a przynajmniej dużo łatwiej, niż się spodziewał. Miał wrażenie, że nikt nie zaprząta sobie głowy pilnym strzeżeniem Silver Daggera. Jack przemknął się do małego pomieszczenia pod pokładem, gdzie składowano beczki ze słodką wodą i spore zapasy solonego mięsa oraz worki z mąką, fasolą i kukurydzą. Na jego nieszczęście wszystko przechowywano w stanie surowym, dlatego nie nadawało się do bezpośredniego spożycia. Jack – już teraz porządnie głodny – nie zastanawiał się jednak, jak przetrwa cały rejs. Najważniejsze, że zdołał zadekować się gdzieś głęboko, za beczkami i workami, by nikt, kto tu wejdzie, nie mógł go zauważyć. Wymościł sobie posłanie ze swojej starej kurtki, a potem zwinął się w kłębek i zasnął.

     Kiedy obudził się po paru godzinach, z ulgą stwierdził, że Silver Dagger wypłynął z portu, o czym świadczyło znane z poprzedniego rejsu, charakterystyczne kołysanie. I może czułby się całkiem zadowolony, że plan przebiega bez przeszkód, gdyby nie dokuczający coraz dotkliwiej głód. Zdesperowany sięgnął po garść fasoli, ale surowa okazała się nie do przełknięcia. Zrobiło mu się niedobrze i słabo. Usiadł i oparł się plecami o ścianę. Przed oczami zawirowały ciemne punkciki.

     „Rejs potrwa co najmniej kilka dni – pomyślał i zaczęła go ogarniać panika. – A może nawet kilkanaście. A ja umrę tu z głodu. Nie mogę przecież pokazać się tym z załogi i poprosić, żeby mnie nakarmili. Nie mogę... Gdybym przynajmniej był pewny, że skończy się na obiciu gęby i wysadzeniu w najbliższym porcie... Gdybym wiedział, że tylko to mnie czeka. Ale przecież mogą najzwyczajniej w świecie wyrzucić mnie za burtę. I co teraz? Co mam robić? Nie przemyślałem wszystkiego do końca. Należało przedostać się drogą lądową. Nawet i przez ten cholerny Meksyk... A może spróbuję wymknąć się w nocy i wtedy znajdę coś do jedzenia w kuchni?"

Ziemia nadzieiWhere stories live. Discover now