V Martwi nie Płaczą

541 40 35
                                    

Rozdział 5

Niewielki ugrowy domek z szerokim gankiem stał nie co na uboczu dając jego mieszkańcom wytchnienia od hałasu miasta. Owy spokój był jedną z przyczyn, dla których pani Brown tak chętnie przesiadywała u pani Carrie. Obie kobiety już od dawien dawna miały do siebie dwojaki stosunek i choć były przyjaciółkami, niewiele było dziedzin, w których miałyby wspólne zdanie albo chociaż poglądy. Ich przyjaźń działała na zasadzie naczyń połączonych, co jedna wiedziała i drugiej ominąć nie mogło. Chociaż można by się długo spierać, która bardziej potrzebuje tej toksycznej znajomości. Prawdą pozostaje, że tylko pani Carrie darzyła jakąkolwiek sympatią panią Brown. Nikt się temu nie powinien dziwić, gdyż kto z kim przystaje takim się staje. Sprzedawczyni usiadła naprzeciwko przyjaciółki i nalała sobie mocnej ciemnej herbaty. Miała tyle pytań, przecież w ramach swojego obowiązku wszelkie wieści musiała znać pierwsza. Niezbyt mądrze tak wypytywać wprost, gdyż to nie służy sposobności odwiedzenia się, dlatego swą starą techniką postanowiła zagaić innym tematem. Musicie bowiem wiedzieć, że cisza chodź utożsamiania ze spokojem dla pani Brown jest najgorszą katorgą w życiu.

- Moja droga- patetycznym głosem odezwała się robiąc przy tym minę tak dramatycznie poważną jakby wygłaszała orędzie o śmierci kogoś bliskiego.

- Ten świat robi się coraz gorszy. Naprawdę brak słów.- Głośno westchnęła, dając do zrozumienia towarzyszce, że należałoby odpowiedzieć na jej wzniosłe jak krzew na pustyni przemyślenia. Jednak Margaret Carrie nic na to nie odrzekła, coraz bardziej zatapiając się w swoich myślach. Sklepikarka nie zadowolona tym stanem rzeczy mlasnęła ze złości i podniosła się, by zwrócić na siebie uwagę przez nalanie herbaty kobiecie. Jeśli ta metoda skuteczną nie była, spróbowała inaczej.

- Co tam u twojej Lizzy?- Starsza pani dalej milczała. Cisza, która zapadła była tak bloga, że słychać było trzepot skrzydeł much na werandzie. Zlekceważona pani Brown obruszona tym zachowaniem opadła z powrotem w fotelu ciężko sapiąc z irytacji. Jednak niezrażona całkowicie kontynuowała swój monolog.

- Ah, jak ja mam ważne pytania to ty zawsze je lekceważysz! Nie mam pojęcia, dlaczego się z tobą przyjaźnię. Nie rozumiem czasami twojego toku myślenia.

- Bo życie nie służy do rozumienia lecz do godnego przeżycia - filozoficznie stwierdziła pani Carrie. Uśmiechnęła się optymistycznie do swojej towarzyszki studząc tym samym jej emocje. Zmieniła pozycję w fotelu bardziej wyciągając nogi. Po udarze nie mogła zbyt długo siedzieć w jednej pozycji. Trzęsącą rękę położyła na oparciu, aby trochę ją odciążyć.

- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie!- Sklepikarka stwierdziła zrzędliwie wracając do bieżącego tematu Elizabeth.

- Doprawdy? A na które?- Dopytała sennie kobieta. Pani Brown wywróciła oczami. Jeszcze tego jej brakowało, aby pani Carrie usnęła. Nie po to tak się natrudziła, żeby tu doczłapać, aby teraz pozostać bez plotek. Plotki życiem! W końcu ktoś musi kontrolować co dzieje się w mieście, a jak wiadomo, na swoje „barki" przyjęła to brzemię właśnie pani Brown. Zachowanie jej znajomej i powolność działania doprowadzało ją na granice pasji. Jednak potrzebowała wiadomości, więc siląc się na spokój ponowiła swoje pytanie.

- Co u twojej drugiej, starszej córki?- Twarz pani Brown zasmuciła się i poszarzała. Przetarła sobie zdrową ręką oczy, w których zbierały się łzy.

- Nie odzywa się do mnie, nie mam z nią kontaktu. Nawet nie wiem gdzie się zatrzymała. -

Idiotyczna atmosfera napompowana całym bólem i pamięcią o przeszłości pękła jak nadmiernie napompowany balon. Pani Brown pokiwała z udawanym współczuciem, powodując, że jej kok w stylu niemieckich kobiet w latach dwudziestych minionego wieku delikatnie przesunął się w bok głowy odsłaniając świeże siwe odrosty. Jej pomarszczona skóra twarzy mocno naprężyła się, kiedy kobieta uśmiechnęła się pocieszająco. Poprawiła ciemny wełniany golf. Idealnie pasował do jej szarego, chłodnego koloru oczu. Pani Carrie również była porządnie ubrana i przykryta dodatkowo kocem. Dzisiejsza pogoda była wyjątkowa jak na tą porę roku .Początkowo na lazurowo-błękitnym niebie szarzały, niczym pierze porwane i rozciągnięte, niewielkie obłoki chmur. Goniąc niczym dzikie mustangi po niebie, łączyły się w coraz większe i większe zasłaniając przy tym błękit nieba. Szary popiół potęgi niczym monumenty wznosił się coraz wyżej i wyżej zapowiadając rychłą ulewę, zbawienie dla roślin. Pani Carrie nic nie dodała więcej i krępująca cisza niczym całun ołowiu opadła między nie. Pani Brown odkaszlnęła i zdecydowała się coś powiedzieć, takiego bardziej pocieszającego, błędnie wychodząc z założenia, że Margaret Carrie obwinia się o ostatnie wydarzenia.

CiszaWhere stories live. Discover now