XIII W Piątek Trzynastego

189 20 12
                                    

Rozdział 13

Krew jej- biel czystą czerwienią plami.

Dłonie wznoszą koronę wysadzaną gwoździami.

Błyski zębów jak koraliki spadają perłami,

i gromy z przekleństw wyrastają pod nią konarami.

-Z dziennika mordercy.

Nic nigdy nie jest do końca czarne, albo w pełni białe. Zdarzają się szarości i to one są najbardziej wartościowe w całym spektrum egalitaryzmu*. Jednak gdy człowiek nie dostrzega mnogości barw tego świata zaskoczyć go może fakt, iż nawet czerń i biel mają wiele odcieni, ale gdyby tak biel zamienić w czerń, a czerń w biel. Czy coś zmieniłoby się? Pewnie tak, tylko nikt nie był by wstanie tego dostrzec.

Dni mijały jeden za drugim nie przynosząc nic nowego, jednak ja starałam się nie podłamywać. Zwolniłam nawet etat w pracy nie chcąc niepotrzebnie blokować komuś zatrudnienia. Udawałam przed wszystkimi, że wszystko jest dobrze, chociaż sama rozwarstwiałam się wewnętrznie. Czułam, że on na nas poluje.  Musiało minąć trochę czasu zanim w pełni zrozumiałam, że nie mogę się wycofać z poszukiwań, chociażby dlatego, że sam Spencer tracił powoli zapał. Już niedługo będzie musiał wrócić do policji, nie może wiecznie być na urlopie i jakkolwiek by nie było musiałam dawać mu wsparcie, nawet jeśli sama w nie, nie wierzyłam.

Nie dawno w gazetach podano informacje, że koszmarne głowy na drzewie, na wyspie Silvery to nie koniec atrakcji. Podobno niedaleko szpitala zaleziono roślinę, na której rozwieszone były zszyte ze sobą tułowia, jak dla mnie imitujące jakiś chory łańcuch. Spencer powiedział, że na pewno to robota mordercy tylko nikt nie chce się do tego przyznać i zapewne chodziło o kogoś w szpitalu. Z tego powodu Mike stał się dość częstym gościem u swojej przyjaciółki. Może zbyt częstym? 

Stanęłam w pokoju Kate z myślą aby po raz kolejny przeszukać jej rzeczy. Za każdym miałam złudne marzenia, że znajdę coś co okaże się przełomowe. Nagle zaczęła dzwonić moja komórka. To był Spencer, no bo któż by inny ?! Wzięłam głęboki wdech i odebrałam

***

Długi metalowy stół błyszczał pod wpływem zielonej lampy zawieszonej na samej górze prosektorium. Białe płytki na ścianach poprzetykane były zgrzybiałymi, brunatnymi fugami. Chłód, który zapewniały podziemia w tym pokoju był nieodzowną pomocą dla mordercy. Zardzewiałe rury ciągnęły się po całej długości sufitu. Co jakiś czas, z któregoś przewodu spadały krople wody. Na potężnych karniszach wisiały stare przesłony chirurgiczne, od dołu już dawno czarne z brudu. Ten pokój z właściwą dla niego aseptycznością nie miał wiele wspólnego.

Do pomieszczenia wszedł morderca taszcząc na plecach worek ze zwłokami swojej żony. Wypakował ją na stole i wyjął narzędzia mu potrzebne. Jej ciało dokładnie obmył i wysuszył. Przygotował lancet*1 i zaczął skalpować środek klatki piersiowej chcąc dostać się do narządów wewnętrznych. Powoli, każde z osobna wyłamywał żebra przecinając chrząstki aby dostać się do serca. Delikatnie wyjął je z ciała i ucałował pozwalając aby nadpsuta krew ciekła po jego ubraniu zostawiając po sobie zaschnięty ślad erytrocytów. Na półce nie opodal czekał słoik wek z roztworem trzydziestoośmio procentowego aldehydu mrówkowego *2 i etanolu, czekający na włożenie mięśnia. Guma wieka cmoknęła uszczelniając zdobycz. Mężczyzna podszedł do półki i zostawił na niej swoje kolejne trofeum przewiązane karminową wstążką. Część pudeł wydawała się być spakowana jakby zamierzał się przeprowadzać. Stały gotowe do drogi ochraniając rzeczy, które były dotknięte jego złem. 

***

Podjechałam na parking przed dom Spencera i pierwsze co spostrzegłam to strasznie ubłocony kabriolet stojący w przejściu, prawie przed samymi drzwiami. Zmarszczyłam brwi, gdzie on znów był. Ostentacyjnie westchnęłam załamana wznosząc głowę do góry. Wyszłam ze swojego forda na chodnik zostawiając auto przy ulicy. Odkąd zaczęłam częściej pojawiać się u Spencera zabawnie było obserwować kontrast między jego domem, a wypielęgnowanymi "willami". Mike nie należał do osób, którym zależy na opinii publicznej więc od razu rzucały się w oczy chwasty na podjeździe, łuszczące się ogrodzenie, czy nie umyte szyby w oknach albo nie zgrabione liście. Miał pecha wybierając sobie dom akurat na tej dzielnicy domów z przykładnymi rodzinami, w przykładnych domach, przykładnych ogrodach i przyjaźniach. Przemknęłam po wychodzonej ścieżce do drzwi i bez pukania weszłam do środka.

CiszaWhere stories live. Discover now