XV Mrok w Ukryciu

217 22 12
                                    

Miałam dość tego szpitalnego zapachu i ciągłego kłamania co do wersji mojego wypadku. Nigdy nie lubiłam szpitali jednak teraz wybitnie chciałam uciec. Oczywiście nikt nie mógł mieć takiego pecha jak ja, żeby znaleźć się w pomieszczeniu z samymi plotkarami, które nawet na kilka minut nie potrafią się zamknąć. Nie dość, że mam już tyle urazów na całe przyszłe życie to jeszcze one chciały wiedzieć o wszystkim przez co przeszłam. Któregoś dnia nie wytrzymałam i poszłam zamknąć się na wiele godzin w toalecie. To był ten dzień kiedy powoli zaczęłam popadać paranoje i wewnętrzne otępienie. Dobrze wiedziałam, że nie jest normalne aby jedną osobę tyle spotkało co mnie. Bałam się już wszystkiego, i strach ten paraliżował moje wszelkie chęci. 

Mijały godziny jedna za drugą takie same jak wszystko inne, a ja nie potrafiłam się z żaden sposób odstresować. Stałam na krawędzi mojej poczytalności. Tworzyłam swoje postanowienia, nie dopuszczając pomocy. Bez celu kuśtykałam wzdłuż korytarzy uciekając na dwór i szukając spokoju. Nocami nękały mnie koszmary, w dzień myślałam o wymordowaniu tych wszystkich obłudnic dookoła. Już nawet wystosowałam postanowienie, że jak jeszcze raz zobaczę jakiegoś trupa albo ktoś będzie próbował mnie zabić to obiecałam sobie, że pozbędę się sumienia i będę równie bezlitosna, jednak nawet to nie dawało ulgi! 

Po za tym poczułam się opuszczona. Moje złudne nadzieje, że Spencer mnie chociaż raz odwiedzi powoli ustępowały otępiając umysł. Myślałam, że to ile z zaciśniętymi zębami razem nim przeszłam widząc te wszystkie rzeczy, będzie dla niego na tyle ważne żeby z poczucia obowiązku zapytać się chociaż czy jeszcze żyję. Gdzie tam, jestem na razie kaleką więc to oczywistym się stało, że ma mnie głęboko.

Ostatnio na oddział w którym byłam, wpadła blond włosa, wspaniała Izabelle z nowinami o śmierci amatora rzucania przedmiotów biurowych w kobiety, niejakiego Draby'ego. Nie zapamiętałam jego imienia dokładnie, zresztą po co mam teraz to robić skoro nie żyje. Jakoś nie przejęłam się tym, może mu się należało? Żal mi tylko tych dzieci. Stałam się tak obojętna na śmierć innych ludzi przez tego psychopatę, że wszystkie pseudo dramaty z powodu zejścia z tego świata były dla mnie już tylko kpiną. 

Bardziej ciekawiło mnie gdzie Spencer z Timmy'm zakopali tego małego potwora. Przed przyjazdem tutaj zdążyliśmy ustalić wspólną wersję tego, ze nas tam nie było. Timmy obiecał nie wydać tej historii w zamian za małe wtajemniczenie co robiliśmy w tym domu. Sam rudzielec też ani razu nie przyszedł, chociaż do niego nie mogłabym mieć pretensji. Nigdy mi nie zależało na przyjaźni z nim. Więc jeśli Habton nie miał obowiązku przyjścia do szpitala tak jak i Spencer. To ja roiłam sobie nadzieje, że nie będę już musiała znosić tych dwóch osób w odległości minimum metra od siebie! 

Wstałam powoli z łóżka łapiąc za kulę i wyszłam pod pretekstem toalety, chodź i tak wszyscy wiedzieli co planuję. Podpierając się o laskę aby nie nadwyrężać nogi niczym osiemdziesięcioletni suwak, doczłapałam na zewnątrz. Odetchnęłam świeżym powietrzem. Znów uciekłam ze szpitala, byłam z siebie tak duma, że przestało mi zależeć na rwącym bólu nogi. Skierowałam swoje kroki do zapuszczonego ogrodu. Nie poukładany, dla mnie był piękny. Ostatni pomyk dobra w tym całym gównie w oku mnie. 

Delikatne jesienne słońce ogrzewało resztki mojego ciała, które wystawały znad szlafroka. Dobrze wiedziałam, że robię zbrodnię dla jednolitości skóry, bo jak sobie ranę i otarcia opalę to zostaną blizny, ale jakoś mi nie zależało na wyglądzie, więc równie dobrze mogłam wyglądać jak pled w kratkę. Zmęczona usiadłam wśród żółtych słoneczników, zawsze kojarzyły mi się z czymś pomyślnym i radosnym. Złoto brązowe rudbekie kładły się pod wpływem ciężaru, a purpurowe jeżówki  wabiły dziesiątki motyli i pszczół swoim nektarem. Zamknęłam oczy i palce wsunęłam w miękką trawę chcąc chodź przez chwilę być częścią ich świata.

CiszaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz