XVI Ulotność Codzienności

207 20 11
                                    


Rozdział 16

Tak, w końcu nadszedł ten dzień, wypuścili mnie z medycznego więzienia. Stanęłam już o własnych siłach bez kuli przed wejściem budynku, chłonąc całą skórą wolność. Zamknęłam oczy i rozstawiłam ręce czując wiatr między palcami. Co z tego, że mogłam wychodzić w szpitalu na część ogrodową. Co z tego, że "teoretycznie" nikt mnie na siłę nigdzie nie trzymał jak ja sama czułam, że ktoś zastawia na mnie swoje sidła. Kto to był, czy ja go znam? Nie chciałam o tym myśleć, już wystarczały mi moje koszmary, w których próbuję zamordować Spencera.

Pomachałam w powietrzu dłońmi, już dawno przestało mnie obchodzić co sobie pomyślą inni o mnie. Mogli mnie nawet uznać za wariatkę, jednak dopóki czułam chodź na chwilę moją wolność nikt nie mógł mi tego popsuć.

Szybko zniknęły ciepłe promienie na moim policzku. Otworzyłam oczy i spojrzałam na niebo. Nagle jak w jakiejś zmowie lunęła ściana deszczu. Przetarłam mokrą twarz, jak widać nie wszyscy cieszyli się, że wyszłam z tej obskurnej i nieudolnej klatki szpitalnej. Zaczęłam chichotać jak nienormalna, szczerząc się w euforii w stronę chmur chociaż wszyscy w oku uciekali w popłochu przed deszczem. 

Usłyszałam trąbienie, wytarłam dokładnie rękawem oczy aby coś zobaczyć. Mój płaszcz z sekundy na sekundę z koloru granatowego stawał się ciemno czarny. Ogromne krople osadzały się na nim niczym perły, żeby już po chwili wsiąknąć w materiał i dostać się do mojej skóry. Chciałam dojrzeć kto trąbił, jednak nim się obejrzałam w moją stronę biegł Spencer starając się zakryć pod swoim kremowym płaszczem przed ulewą.

-Hej, długo na mnie czekasz? -zapytał przekrzykując huk od błyskawicy. Wyglądał dziś tak pogodnie jak chyba jeszcze nigdy go nie widziałam, ale mój szósty zmysł mówił mi że to iluzja. Podszedł  i pocałował mnie w policzek jak byśmy był znajomymi od bardzo dawna. Pokiwałam na nie odpowiadając na jego pytanie. Nic nie mogło zgubić mojego dobrego humoru dzisiaj, spojrzałam mu prosto w oczy śmiejąc się z groteskowości tej sytuacji. Mike złapał za moją walizkę wyciągając rączkę, szybko weszłam pod jego płaszcz dosłownie przyklejając się do jego boku, wyciągnął rękę aby jak najbardziej schować mnie pod materiałem, który chcąc, nie chcąc zaczynał powoli przeciekać.

-A wczoraj mówiłeś, że nie będzie padać!-drwiąco szturchnęłam go ramieniem, wpadając stopą w kałużę.

-Widocznie ktoś na górze cię bardzo nie lubi- sarkastycznie stwierdził. Zaczęłam głośniej chichotać nie tracąc dobrego humoru.

-Proszę, jak się dziś pana złośliwości trzymają- kąśliwie zauważyłam. W życiu nie mogłabym przewidzieć, że będę sama z siebie cieszyła się szczerze z obecności Spencera. To było jedno z tych dziwnych uczuć, które nie zawsze mogłam zrozumieć. Przestałam się śmiać, ale Spencer tego nie zauważył. Od naszej pamiętnej rozmowy sporo się zmieniło. Zmieniłam się ja. Wróciła do mnie moja głęboko zakopana na lepsze czasy reszta nadziei. 

-Staram się jak mogę- przyznał, otworzył mi drzwi i poszedł schować bagaż. Rozsiadłam się wygodnie w fotelu. Jedyna rzecz o jakiej teraz marzyłam to pełna, gorąca wanna i filiżanka czarnej, dobrej kawy. Wyciągnęłam nieznacznie nogę, jeszcze mnie pobolewała trochę. Zerknęłam w górę na fakturę przypiętego dachu do kabrioletu, krople z charakterystycznym szumem odbijały się od niego przypominając tym samym brzmienie werbli. Zamknęłam oczy, to było lepsze niż jakakolwiek muzyka uspokajająca. Prawdę mówiąc już zdążyłam zapomnieć jak wygodnie się w tym aucie siedziało, to jasne, że nigdy tego Spencerowi nie powiem, ale w tajemnicy myślami wracałam do tego, że przywiązałam się do jego auta. Wsiadł wpuszczając do środka chłód i wilgoć. Objęłam swoje ramiona dłońmi delikatnie pocierając je.

Hai finito le parti pubblicate.

⏰ Ultimo aggiornamento: Jul 25, 2016 ⏰

Aggiungi questa storia alla tua Biblioteca per ricevere una notifica quando verrà pubblicata la prossima parte!

CiszaDove le storie prendono vita. Scoprilo ora