Rozdział 1.

46 4 0
                                    

RED

Budzi mnie budzik, przez który krzywię się w poduszkę. Wbrew temu czego chcę, a marzy mi się pozostanie w łóżku cały dzień, wyciągam rękę na szafkę nocną i wyłączam irytujący dźwięk, a potem przekręcam się na plecy. Biorę głęboki oddech, przecieram twarz i ziewam. Raz, drugi i trzeci. Cały mój organizm buntuje się przeciwko wstaniu, ale po kilku minutach, zsuwam nogi na chłodne panele i jeszcze raz się krzywię. Przechodzi mnie dreszcz, więc szybko chowam stopy w puchowych kapciach i pocierając kark wędruje do łazienki. Słyszę z dołu jak babcia krząta się po kuchni, najpewniej szykująć śniadanie albo w ogóle przygotowując się na kolejny dzień pieczenia.

W łazience spoglądam w lustro, od razu tego żałując. Widzę wątłą postać, której włosy sterczą na wszystkie strony, a twarz jest blada. Z workami pod oczami. To chyba jedyny kolor jaki o poranku mam na swojej twarzy. Wzdycham ciężko, kręcąc delikatnie głową. Ta postać, jak co ranka nie jest gotowa na to, aby spojrzeć na siebie inaczej niż krytycznie, ale odrzucam od siebie te myśli, sięgając do prysznica, aby odkręcić wodę i po zrzuceniu piżamy, wsuwam się do środka kabiny. Ciepła woda nieco poprawia mi humor, ale nie budzi na tyle dostatecznie, abym od razu poczuła się lepiej. Zresztą nie mam zbyt wiele czasu na przesiadywanie pod prysznicem, więc szybko myje ciało i po chwili już w ręczniku znajduje się w pokoju.

Dzisiaj mija równy miesiąc odkąd zaczęłam studiować na Uniwersytecie stanu Washington, co dalej wydaje mi się abstrakcją. Nigdy nie sądziłam, że ten moment nadejdzie. Przez pewien czas wątpiłam nawet w to, że kiedykolwiek będzie mi dane pójście na uczelnię, przez wzgląd na to jak wygląda studiowanie w Stanach Zjednoczonych i ile potrzeba na to pieniędzy, ale to tylko kolejna z wielu zasług mojej babci.

Olivia Davenport bywa niezastąpiona i wiele ludzi zdążyło się już o tym przekonać.

Otwieram szafę, marznąc i szybko decyduje się, co na siebie włożyć, bo wiem, że za niedługo zjawi się Daphne - moja przyjaciółka. Jest moim totalnym przeciwieństwem. Jakkolwiek źle i typowo to brzmi - właśnie tak jest. I nie mogę nic poradzić. Moja przyjaciółka jest otwarta, ma piękne, jasne włosy i jeszcze piękniejsze błękitne oczy. Wielokrotnie jej tego zazdrościłam, aż w końcu, po wielu rozmowach jakie mamy już za sobą i zapewnieniom, jakie od niej usłyszałam, znalazłam się na drodze zaakceptowania samej siebie. Nie jest tak, jakbym chciała, aby było, ale pracuje nad tym. Każdego dnia.

Wtedy jednak nie mam ochoty się starać, potem robię szybki makijaż i szczotkuje włosy, prosząc w myślach, aby grzywka wytrwała ten dzień, bo nie mam czasu ani siły na to, aby ją układać. W łazience zdążyłam już umyć zęby, jednocześnie wiedząc, że babcia będzie na mnie zła, że znów nie zjem śniadania, ale nie jest to pierwszy, ani ostatni raz kiedy to zrobię. Ani taki, o którym nie wie.

Gdy jestem gotowa, używam jeszcze perfum, a później już zabieram dwie torebki. W jednej z nich mam wszystkie notatki i zeszyty potrzebne na uczelnie, w drugiej rzeczy do przebrania na próbę w teatrze. Większość dnia spędzę poza domem - najpierw kilka zajęć na uczelni, a później długie godziny prób, aby przygotować się do kolejnego baletu, w którym tańczę.

Tańczyłam w balecie odkąd pamiętam, gdy moja mama jeszcze żyła. Poniekąd te godziny prób, niekiedy dieta, a także mnóstwo wyrzeczeń były tym, co mnie spełniało. Uwielbiałam być na scenie, wirować na niej w zgodzie z melodią, a także ćwiczyć, nawet jeśli o baletnicach panuje raczej negatywne i toksyczne przekonanie, że jedyne co robią, to rywalizują ze sobą bądź zgłaszają się do granic możliwości. To była ciemna strona tego tańca, ale i tak go kochałam. 

Schodzę na dół po skrzypiących schodach i ledwo trzymającej się drewnianej barierce. Babcia od pół roku powtarza, że musi w końcu zadzwonić po kogoś, kto się na tym zna, aby nikomu się nie stała krzywda, ale idzie jej tak świetnie jak mi korzystanie ze studenckiego życia. Czyli prawie w ogóle.

Zapach różWhere stories live. Discover now