Rozdział 4.

16 4 0
                                    

RED

Parę dni później spoglądam na zegarek, zastanawiając się, gdzie podziewa się moja przyjaciółka, a później wzdycham ciężko. Okulary zsuwają mi się nieco z nosa, więc poprawiam je i to samo robie z całą sobą na krześle. Siedzę od kawiarnii od ponad dwóch godzin i stoję w miejscu z esejem, który przyszłam tutaj napisać. Udało mi się dobrnąć do połowy strony i to by było na tyle. Nie mam praktycznie żadnego pomysłu, co mogłabym w nim zawrzeć, więc tylko sącze herbatę, łudząc się, że Jackie w końcu przyjdzie i może mi coś podpowie.

Czy spędzam stanowczo za dużo czasu z przyjaciółką, bo to jedyna bliska mi osoba w moim wieku jaką znam? Być może? Ale czy mi to przeszkadza? Absolutnie nie.

— Jak tak dalej pójdzie, to w ogóle tego nie napiszę na czas — mruczę sama do siebie i odchylam głowę do tyłu, czując jakie mam już spięte plecy od tego siedzenia. Najchętniej zrobiłabym to w domu, w swoim łóżku, gdzie byłoby mi ciepło i wygodnie, ale zajęcia, które mam za jakiś czas sprawiły, że nie widziałam sensu, aby wracać podczas tego okienka do domu. Zapewne nie ja jedna miałam ten problem, bo wielu studentów narzekało na swój plan, ale na dłuższą metę nie było sensu tego robić. W końcu sami sobie je wybraliśmy na początku semestru, prawda?

Biorę do ust łyżeczkę ciasta wiśniowego, a później poprawiam spódniczkę, choć wokoło mnie nikogo nie ma. Czytam przy okazji kolejny raz napisane linijki tekstu, zastanawiając się już nad tym czy przypadkiem wszystkiego nie usunąć i nie zacząć od nowa. Utknęłam w martwym punkcie i naprawdę nie mam pojęcia jak z tego wybrnąć, co wcale mnie nie pociesza. Wieczorem mam próbę, co oznacza, że przysiądę do tego eseju dopiero następnego dnia, o ile w ogóle będę mieć na to czas i siłę. Niezbyt mnie to pociesza, bo nie należę do osób, które lubią odkładać rzeczy na później czy w ogóle na ostatnią chwilę.

Pochłania mnie to do tego stopnia, że na chwilę odcinam się od rzeczywistości i nie zwracam uwagi na to, co dzieje się wokół mnie. Być może to nie jest za dobre zachowanie, ale przecież byłam wtedy w studenckiej kawiarnii, o godzinie, która z pewnością nie była porą szczytu, więc czym miałam się przejmować?

A jednak powinnam była.

Bo nagle czyjś głos wyrywa mnie z letargu i sprawia, że podskakuje na krześle, przyprawiając mnie o szybsze bicie serca i niepewność.

Tym głosem jest Christian Vaden.

— Cześć, Niezdaro. Cóż za spotkanie — mówi, gdy jego głos otula mnie zza moich pleców. Wystraszona biorę głębszy oddech, a łyżeczka, którą trzymałam w dłoni upada na spodek, robiąc trochę hałasu wokoło stolika, który zajęłam. Jest zdecydowanie ostatnią osobą jakiej się spodziewałam w takim miejscu. Takim... zwyczajnym, zupełnie nieadekwatnym dla ludzi jego pokroju. Ludzie tacy jak on raczej nie zasiadają w studenckich kawiarniach.

— D-Dzień dobry, Panie Vaden. A co Pan tu robi? — dukam, gdy staje nade mną, prześwietlając mnie swoim wzrokiem, przez co ponownie czuje jak mnie przeszywa na wskroś, a ja jestem w dziwaczny sposób naga w ten metaforyczny sposób. Mam wrażenie, że jeśli ktoś próbowałby odkryć mnie całą, nie musząc kiwnąć przy tym nawet palcem, to z pewnością byłby to mecenas Vaden. Swoją drogą... czy to nie dziwne, że znów sę pojawił?

— Miałem rozmowę z rektorem. Szykuje dofinansowanie dla wydziału informatycznego — Wzrusza ramionami, jakby opowiadał o jakimś lunchu, który niewiele dla niego znaczy i jest rzeczą tak typową jak otworzenie oczu o poranku. Cóż, dla niego to pewnie pestka. Dla studenta takiego jak ja to już coś, bo w końcu nie mam zbyt wielu okazji aby zobaczyć władzę uczelni ucieleśnioną w rektorze na co dzień. — Parę lat temu udzieliłem stypendim najzdolniejszym studentom i od tamtej pory staram się inwestować w naszą przyszłosć. A co ciebie tu sprowadza, hm? Niezdaro? — dodaje, a ja dopiero wtedy zauważam, że trzyma w ręku kawę na wynos. Zaintrygowały mnie jego słowa, co dowodzi tylko tyle, że naprawdę mało o nim wiem. Kojarzy mi się jednak, że Daphne wspominała coś o tym, że już od dawna nie zajmuje się tylko kancelarią, bo stał się pewnego rodzaju filantropem dwudziestego pierwszego wieku. Vaden Law Firm było początkiem, a potem pojawiły się inwestycje giełdowe i inne źródła dochodu, które zrobiły z niego miliardera. Delikatnie rzecz ujmując, bo przypuszczałam, że spał na pieniądzach i się w nich kąpał.

Zapach różDonde viven las historias. Descúbrelo ahora