Sue's family vs tattoos

291 47 9
                                    

Siema, tutaj Palcio, gazetkowy grafik i DJ.

Kto mnie zna wie, że babram się w takich rzeczach jak: handel ludźmi, pranie brudnych pieniędzy, rozprowadzanie narkotyków... kurde, czekajcie, to jakoś inaczej szło. Miałam na myśli sztukę. Rysuję, maluję i ogólnie sobie artuję. Dodatkowo chcę zacząć bawić się w tatuaże. Sama jestem dumną posiadaczką - prawie - dwóch cudeniek (pozdrawiam Olę!). Co z tego? To, że wiem w tej tematyce to i owo.

Szkoda tylko, że tej wiedzy nie posiadają również aŁtoreczki, wciskające do swoich opek dziarających się bohaterów, oczywiście mówię o bad-boy'ach, ukrywających pod warstwą tuszu swoją wrażliwość. A jak już w ogóle Mary Sue dziara innych to całkowity szał-pał.

Patrząc na to, co ludzie w opowiadaniach wypisują, mam wrażenie, że całą swoją wiedzę nabyli, oglądając na TLC "Najgorsze tatuaże Ameryki".

Tak więc ruszajmy z pouczaniem i ostrzegam, że wszystko opieram o swoje doświadczenie.

1. Nie tylko zbuntowany się dziara.

Zauważyłam, że duża część z aŁtorek nie widzi tatuażu u bohatera inaczej, niż jako wyraz buntu.

Błąd. Jeśli ktoś się dziara, by się buntować, to jest kretynem. Tatuaż może mieć każdy. Prawnik, zarozumiały ciołek, kryminalista, chirurg, nauczyciel, bezdomny, weteran wojenny... Tatuaż to nie jest coś zarezerwowanego dla danej grupy w społeczności. A czy jest w niej akceptowany, to już inna kwestia. Popytałam dziewczyny w redakcji, czy mój wygląd pasuję do osoby wytatuowanej, bo patrząc na charakter to jestem typowym, stereotypowym wariatem, którego widzi się w tatuażach.

Ogólnie z eksperymentu nic nie wyszło, bo tak się przyzwyczaiły do mojego chorego stanu umysłu, że tylko jedna umiała oddzielić moje kolorowe włosy z przeszłości, szajbnięte pomysły i całe to porąbanie od mojego obecnego wyglądu. Więc dowiedziałam się, że jestem ładna (aww...) i, że Calla nie wyobrażała sobie mnie wydziaranej.

Ale wracając do sedna. Znam tonę osób wytatuowanych. Od posiadaczy wilków i mandalowych podcycników, przez tribale i dmuchawce z jaskółkami, po "śmierć wrogom ojczyzny!" czy cudowne dzieła, które zajęły czołowe miejsca na konwentach.

Mogę śmiało powiedzieć, że ile tatuaży, tyle charakterów.

2. Dmuchawiec/jaskółka/wilk/łapacz snów/inne ścierwo, nie uczyni Mary wyjątkowej.

Szczerze to badziewie ma co czwarta Tumblr-Karyna na Instagramie. Byłam jakiś czas temu w studio na pierwszej sesji nowego tatuażu, jednocześnie klientem innego tatuatora był chłopaczek, który robił głowę wilka z jakimś motywem lasu. Przymierzali go akurat przy moim stanowisku. Jak dziewczyna mnie dziarająca zobaczyła to leśne zwierze, wyglądała, jakby chciała powstrzymać face palma. Potem w rozmowie dowiedziałam się, że każdy artysta już rzyga tego typu modnymi motywami.

Zapomniałam dodać, że tatuaże w ogóle nie czynią nikogo wyjątkowym, więc ostrzegam, że osoba idąca pod igłę nie zyska zdolności latania, telekinezy czy innego takiego. Dalej jest tym kim była.

3. Studio to nie warzywniak...

... więc jakim cudem bohaterowie wchodzą tam, jakby przyszli kupić marchewkę?

Tatuaż to nie jest coś dostępnego "od ręki". Każdy szanujący się tatuażysta prowadzi zapisy. Im lepszy artysta, tym dłużej się czeka. Spotkałam się w lipcu na Facebooku z postem, gdzie tatuator otwierał listę na listopad/grudzień... 2017-ego roku.

Ja czekam na wizytę ponad trzy miesiące, no chyba że uda się mnie wcisnąć wcześniej, jak coś się zwolni. Miałam być tatuowana dopiero 15-ego lutego, a 6-ego grudnia mi dzwonią, czy dam radę wbić kolejnego dnia. Drugą sesję udało mi się przełożyć ze środka marca na 25-ego stycznia. Dzwonili, czy chciałabym wpaść pod koniec grudnia, ale jednak skóra musi mieć czas się zregenerować - coś koło miesiąca. Więc też nie ogarniam, czemu wysyłacie swoje postacie kolejnego dnia na dalsze kolorowanie skóry.

Plus płaci się zadatek zazwyczaj.

4. Maszynka to nie pisaki.

Zauważyłam, że postacie wchodzą do studia na pięć minut, gdzie od razu przystępuje się do działania igłą, a po tym czasie wychodzą z wytatuowanym rękawem. To już jest ewenement ignorancji.

Zacznijmy od tego, że zależnie od artysty, wzór tatuażu jest przygotowywany w czasie sesji lub przed. Lecz podczas sesji jest dopracowywany. Ja na swój czekałam godzinę, całe szczęście moja oprawczyni umie wejrzeć w głąb moich myśli i zawsze trafia w sedno. Czasem odbijana jest kalka, a kiedy indziej (głównie w motywach azjatyckich) wzór tworzy się bezpośrednio rysując na skórze.

Sama skóra, zanim cokolwiek zacznie się na niej robić, zostaje ogolona, niezależnie od tatuowanego miejsca. Jest też spryskiwana płynem, dzięki któremu wzór się odbije. Żeby nie zszedł, a igła "lepiej wchodziła", tatuator smaruje wazeliną tatuowany fragment.

W momencie, kiedy Wasza postać robi sobie jakieś cudo wielkości dłoni to gwarantuję Wam minimum dwie godziny pobytu w studio, a pozostały czas zależy od stylu, ilości szczegółów i ogólnego tempa pracy artysty.

5. Na wkłuciu tuszu się nie kończy.

Każdy kto zna kogoś, kto robił sobie tatuaż, wie ile z tym roboty. Każdy tatuażysta daje swój "przepis na gojenie", więc Wam powiem jak było w moim przypadku. Pierw na miejscu przez 15 minut hasałam sobie z folią, żeby największa ilość krwi, osocza i tuszu sobie "wyszła", a następnie założono mi opatrunek, który zdjęłam po 24 godzinach i na kolejny dzień przerzuciłam się na folię, którą zmieniałam co 3/4 godziny, przemywając za każdym razem. Na koniec było to, co jest zawsze: smarowanie odpowiednią maścią do końca gojenia.

Plus parę dodatkowych zasad, według których Wasza postać nie może polecieć ze świeżym tatuażem skakać do wody z molo, biegać wielokilometrowe trasy czy chlać na imprezach.

Przy okazji po paru dniach tatuaż wygląda jak wąż w fazie wylinki.

To chyba wszystko, do czego mogę się przyczepić póki co, chociaż kusi mnie wchodzić w szczegóły; nawet musiałam usunąć fragment o rodzajach maszynek, bo mnie poniosło. Mogłabym na ten temat pisać bez końca. Wydaje mi się, że to co najważniejsze już wiecie, jeśli ktoś ma jakieś pytania, które pomogą mu stworzyć "pokolorowanego" bohatera, to proszę się nie krępować.

Póki co to tyle, miłego dnia!

Numer 19.Where stories live. Discover now