2.

552 80 46
                                    

Bucky rozgościł się w domu Sama na dobre. Może jeszcze się nie rozpakował, ale związał swoje włosy w luźny koczek i założył podkoszulek i dresy, aby poczuć się swobodniej, co oznaczało, że nie był już tak spięty i niepewny jak wcześniej. Wilson nie mógł się powstrzymać i już przy pierwszej okazji musiał szturchnąć kłębek związanych włosów bruneta, przez co oberwał metalową ręką w ramię. Choć nie odzywali się za dużo, jeden obserwował drugiego i czekał na dobry moment, aby powiedzieć jakiś komentarz albo uderzyć. Każdy wiedział, że ta dwójka – chociaż nie mogła na siebie patrzeć – uwielbiała ze sobą przebywać.

Około godziny szesnastej usłyszeli stukanie w drzwi. Oboje byli w kuchni i jak się okazało, to Steve z siatkami zakupów walił w przeszklone wejście od strony tego pomieszczenia. Sam nie mógł zrozumieć, dlaczego Cap woli do niego wchodzić tylnym wejściem. To chyba przyzwyczajenie od czasu ukrywania jego i Natashy. Kiedy Rogers dojrzał Bucky'ego, nawet nie czekał, aż ktoś mu otworzy, lecz wszedł bez krępacji.

— Dlaczego nie dzwoniliście?! — krzyknął bez przywitania Kapitan. — Ja już cię chciałem po całym mieście szukać, a tu Clint mi mówi, że jesteś u Sama — zwrócił się do Barnesa.

— Telefon mi się rozładował i zapomniałem — odpowiedział brunet, wzruszając ramionami i patrząc, jak Steve kładzie zakupy na stole.

— Sam, ty mogłeś do mnie zadzwonić.

— Nie wiedziałem, że jesteś jego niańką — rzekł Wilson.

— Nie jestem niańką. Jestem martwiącym się przyjacielem. Zrobiłem zakupy, żebyście nie umarli tutaj.

— Wiesz, mieszkam tu i mam co jeść.

— Ale nie wiesz, co lubi jeść Bucky. Dodatkowo powiem ci kilka ważnych rzeczy, o których musisz wiedzieć — powiedział Steve, a Barnes spojrzał na niego zdenerwowany.

— Jestem dorosły. Przestań odstawiać scenki — warknął brunet.

— Ja chętnie posłucham — ożywił się Sam.

— Bucky, rozpakuj zakupy, a ja porozmawiam z Samem — powiedział blondyn troskliwym głosem i oddalił się z czarnoskórym.

— Steve, przysięgam, jak powiesz mu coś o...

— Rób swoje — rzekł Rogers surowiej i odwrócił się do drugiego przyjaciela, ciągnąc go dalej na korytarz. — Otóż Sam musisz wiedzieć kilka rzeczy. Bucky nie może jeść za dużo czekolady i cukru. Jest po tym zbyt nadpobudliwy i skory do kłótni. Chociaż jedna śliwka w ciągu dnia to jego tradycja. Myje włosy szamponem z pokrzyw i używa odżywki w takiej różowej tubce. W nocy ma koszmary, więc kiedy zacznie krzyczeć, idź do niego i delikatnie obudź. Tylko niezbyt gwałtownie... wiesz... zdarzyło mu się zmoczyć, ale nie lubi o tym mówić — powiedział ciszej, a Sam parsknął. — Nie śmiej się z tego. W torbie jest jeszcze krem na blizny, pomadka do ust, bo Bucky ma zawsze spierzchnięte, i ubrania, bielizna. Zapamiętasz?

— Tak, tak. — Przytaknął Wilson z głupawym uśmiechem.

Mężczyźni wrócili do Bucky'ego, który odnalazł śliwki. Spojrzał na nich spode łba, wysysając sok z owocu.

— Pogadaliście sobie? — spytał.

— Och, nie wkurzaj się, Śnieżynko — powiedział Sam, przewracając oczami. — Steve, lepiej powiedz, czy rozmawiałeś z Tonym.

— Ech... — Rogers podrapał się po karku. — Chciałem, ale nadal to przeżywa i uważa mnie za tego złego.

— Czyżby wasza wojna znów się zaczęła?

WspółlokatorzyWhere stories live. Discover now