3.

503 85 24
                                    

Była jedenasta, czyli zbyt wczesna godzina na wstanie z łóżka dla Barnesa. Nie mógł spać przez ćwierkot ptaków za oknem. Dlaczego ptaki cały czas kojarzyły mu się z Samem i jeszcze bardziej ich nienawidził? To zaczynało doprowadzać go do szału. Leżał więc zawinięty w kołdrę i oglądał sufit, słysząc mruczenie Wilsona za drzwiami.

Sam krzątał się po domu, chodził ze swojego pokoju do łazienki, a potem do kuchni, podśpiewując pod nosem. Jak on mógł mieć taki dobry humor w poniedziałkowy poranek, tym bardziej, że za kilka godzin będzie musiał iść do pracy? W dodatku wstał o piątej rano i wybrał się ze Stevem na poranne bieganie, wcześniej waląc do drzwi bruneta i pytając, czy nie chce iść z nimi. Bucky odpowiedział mu głośnym chrapaniem i odwróceniem się na drugi bok. Nie należał do rannych ptaszków i nie znosił, kiedy ktoś przerywał mu sen bez ważnego powodu.

Kiedy tak leżał, zaczął myśleć o wczorajszej propozycji Sama, dotyczącej przyjścia na jego spotkanie z weteranami wojennymi. W pierwszej chwili mężczyzna uznał to jako zniewagę i żart, ale dopiero potem zorientował się, że to nie wygłupy. Nie sądził, że Wilson robi coś jeszcze oprócz gołębiowania – jak to lubił nazywać. Myśląc tak, doszedł do wniosku, że zajrzy zobaczyć, co się tam dzieje, ale nie będzie mówił o tym Samowi. Miał zamiar zaszyć się gdzieś z tyłu, aby nie zwracać na siebie uwagi i posłuchać, co ma do powiedzenia jego kolega. 

O godzinie dwunastej Bucky z wielkim wysiłkiem wstał z łóżka. Ruszył do kuchni, gdzie zastał swojego współlokatora. 

— Zawsze tak długo śpisz? — spytał Sam.

— Tak. I więcej nie wal mi do drzwi nad ranem — odpowiedział brunet, sięgając po mleko do lodówki.

— Myślałem, że lubisz wstawać wcześnie jak Steve.

— Przestańcie porównywać mnie do niego. — Wziął łyka napoju i po chwili go wypluł. — Fuj! Dlaczego masz mleko sojowe?

— Jest lepsze niż normalne.

— Ble. Jest coś na śniadanie?

— Jest już po dwunastej, powinieneś się raczej domagać obiadu. Jak chcesz, to coś sobie zrób. Lodówka jest do twojej dyspozycji.

— Kiedy wychodzisz? — zapytał Bucky, wyjmując kilka składników do zrobienia kanapek.

— Za godzinę. To niedaleko stąd. Nadal nie chcesz iść?

— Raczej nie — skłamał.

— No dobrze, ale nie rozwal domu, kiedy będziesz sam — powiedział Wilson i wyszedł z pomieszczenia.

Godzina minęła szybko. Bucky zdążył zjeść, umyć się i ubrać. Sam szykował się do wyjścia, a Barnes spoglądał na niego z korytarza. Chciał wyjść za mężczyzną, aby móc go śledzić, chociaż wolał to nazwać "idę zobaczyć, jaka droga prowadzi do jego miejsca pracy, ale nie powiem mu o tym". Dlaczego nie mógł po prostu zabrać się z nim? Bo taki jest już Bucky, że nie chce się narzucać i nie chce przyjmować pomocy, poza tym Wilson nie będzie go nigdzie prowadzić, da sobie radę sam. 

Kiedy Sam wyszedł z domu, Bucky odczekał kilka minut i pognał za nim. Droga nie była długa, Wilson go nie zauważył, więc wszystko wyszło po myśli Barnesa. Niepostrzeżenie zaszył się w rogu sali pod oknem i czekał, aż przyjdzie jego kolega, wszyscy umilkną i rozpocznie się ten dramat. Brunet nie lubił ckliwych historii, tragicznych romansów i innych tego typu rzeczy. On nie rozpowiadał o swoim smutnym życiu, więc niech ktoś inny nie nęka go swoimi przeżyciami. Chociaż ta zasada się po części sprawdzała, wiedział, że od czasu do czasu posłuchać nie zaszkodzi, na przykład dzisiaj. 

WspółlokatorzyWo Geschichten leben. Entdecke jetzt