001

1K 71 12
                                    

Pomieszczenie jak zawsze jest po brzegi wypełnione dymem, a razem z pierwszym krokiem moje nozdrza zapełniają się smrodem palonego tytoniu. Rzucam czarną sportową torbę na stary taboret i staję przed trzema palaczami.

 - Panowie, darowalibyście sobie – narzekam, machając rękoma, aby odpędzić od siebie toksyczny dym.

 - Ratujemy życie innym, więc swoje możemy sobie popsuć – nadmienia Jack. Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna o jasnobrązowych włosach i młodzieńczych rysach twarzy, który ani trochę nie przypomina dwudziesto-dziewięciolatka. 

 - Ooo, spóźnialska się zjawiła i jeszcze marudzi… - Mruczy Maurice, zaciąga się papierosem i dmucha mi prosto w twarz, na co reaguję odkaszlnięciem.

 - Walcie się. – Warczę.

Trzeci, standardowo nie odzywa się, tylko z szerokim uśmiechem na twarzy przygląda się naszej prężnej wymianie zdań – cały Sven.

Właściwie tak wygląda każdy dzień, bądź noc, zależy od zmiany. Spóźniona przychodzę do remizy, gdzie siedzi już prawie cała brygada, pali papierosy i opowiada sprośne dowcipy. Prawie, bo jest jeszcze Nate – nasz kierowca, tylko on spóźnia się bardziej ode mnie (notabene, dozwolone spóźnienie wynosi piętnaście minut: wtedy jeszcze wcześniejsza zmiana nie zeszła z warty).

Prawdopodobnie nasza grupa wygląda na bardzo nieprofesjonalną i trochę niedorzeczną, zważając na fakt, że pracujemy w straży pożarnej. Jednak wbrew pozorom każdy z nas ma duże poczucie obowiązku i kiedy dzwoni alarmowy telefon to wszyscy przybieramy poważne nastroje, aby jak najlepiej wykonać swoje zadanie.

W naszej brygadzie jestem jedyną dziewczyną. Co prawda na tej samej zmianie są jeszcze dwie kobiety. Pierwsza ma na imię Kate, ale ona należy do grupy z pokoju naprzeciwko – milczących dziwaków. Naprawdę, oni godzinami siedzą w najprawdziwszej ciszy i czekają na rozbrzmienie dzwonka alarmowego telefonu. Nie wiem czy kiedykolwiek rozmawiałam z kimś z nich o sprawach nie związanych z pracą.

Druga to Mia, moja dobra koleżanka. Jest tutaj dyspozytorką i podobno ma romans z dyspozytorem - Danem, ale nie jesteśmy na tak bliskich relacjach abym mogła to potwierdzić.

 - Puknął już ktoś z was Kate? – bezceremonialnie pyta Jack, jakby rozmawiał o tym co jedli na śniadanie. Wzdycham z dezaprobatą na to jak przedmiotowo traktuje kobiety. Oczywiście nikt nie zwraca na mnie uwagi – jak zawsze. W naszych rozmowach zazwyczaj zarzucam kąśliwymi uwagami.

 - Stary, daj spokój – zaczyna Maurice i przygasza fajkę. – To jest forteca nie do zdobycia.

 - Chcesz się założyć? – śmieje się Jack.

 - O co?

 - Każdy da dziesięć dolców, ten kto pierwszy ją zaliczy zgarnia całą pulę – komunikuje pewny siebie brunet. Dla Jacka zdobywanie kobiet nigdy nie stanowiło jakiegoś większego problemu.

 - Wchodzę w to – zgadza się Maurice. – A ty, Sven?

 - Sam nie wiem… - wacha się. – Dobra, w sumie i tak mnie przekonacie. – Jego zastanowienia nie trwają długo, wyciąga z kieszeni dziesięć dolarów i rzuca je na stół. Jego czynność powtarzają kolejno Jack i Maurice. – A co z Natem? – pyta po chwili.

 - Dobrze wiesz – wskazuje na mnie brodą Jack, a na jego usta ciśnie się buńczuczny uśmiech. – Love him, love him… Say that you love him – przekręca słowa znanej piosenki The Cardigans, a ja przybijam otwartą dłoń do swojego czoła.

 - Jesteś takim idiotą – czerwienię się jak burak. Z Natem poszłam kiedyś do kina, od tamtej pory nie dają nam spokoju. Na dodatek Nate nigdy nie bierze udziału w ich głupich zabawach, co tylko sprawia, że bardziej się nabijają.

 - And I-I-I will always love youuu! – zmienia repertuar na Celine Dion i skrzeczy tak, że jakbyśmy mieli szklaną zastawę to cała by pękła. Dosłownie kilka sekund później do pokoju wchodzi Nate.

 - O wilku mowa – odzywa się Sven ze swoim szorstkim skandynawskim akcentem.

 - O co się założyliście tym razem? – Pyta niedoinformowany chłopak, lustrując wzrokiem banknoty leżące na metalowym stole rodem z Ikei.

 - Kto pierwszy puknie Kate – patetycznie ogłasza Jack. Na twarz Natea wstępuje grymas rozbawienia.

 - Za nic w świecie wam się nie uda. Cordelia, ile im dajesz czasu zanim się poddadzą? – zwraca się w moją stronę nowoprzybyły.

 - Pięć dolców, bo więcej nie mam, że wytrzymają tydzień – wybucham śmiechem, a Nate mi wtóruje. Kiedy nabiera do płuc powietrza mówi:

 - Nie przesadzaj, dam pięć o półtora.

 - Dobra, stoi – rzucam piątaka na stół, Nate robi to samo.

 - Eej, nie jesteśmy aż tak beznadziejni – protestuje Maurice.

 - Zdziwiłbyś się – mówię. W tym samym momencie do naszych uszu dochodzi alarmowy sygnał i głos Mii z głośnika, ogłaszający:

 - Jednostka MT0203*, alarm trzeciego stopnia trzy przecznice od Heathrow Park.

Gdy słyszymy charakterystyczny sygnał oznaczający zakończenie komunikatu, jak poparzeni zeskakujemy z naszych krzeseł i czym prędzej pędzimy w stronę garażu. W biegu zaciągam rękawy kurtki na ramiona i chwytam czerwony kask, poczym naciągam go na głowę. Moi kompani robią dokładnie to samo. Szybko wsiadamy do wozu. Nate odpala silnik, a Jack wklepuje podane przez Mię dane do nawigacji. Ze świstem opon wyjeżdżamy z remizy i kierujemy się ku pożarowi. Trzeci stopień na pięć. Poziom adrenaliny we krwi gwałtownie skacze.

Musimy być szybcy, zwinni i przygotowani na wszystko – właśnie to powtarzam sobie w głowie, jak przed każdą akcją.

______________________________________

*MT0203 – Middle Town 0203, trzecia jednostka w drugiej remizie strażackiej w Middle Town.

A/N:

Jest i pierwszy rozdział. Wprowadzający, więc nie zrażajcie się, jeżeli wieje lekko nudą. Co myślicie? Mam nadzieję, że zostaniecie ze mną na całą tą historię! :D To moje pierwsze science fiction, więc sama jestem ciekawa co z tego wyniknie. :P

HeroesWhere stories live. Discover now