002

797 63 16
                                    

Już z odległości kilkudziesięciu metrów można wychwycić pożar, do którego zmierzamy. Ogromna kłębiasta chmura dymu unosi się na nocnym niebie tworząc nad płonącym budynkiem dziwne koło i aurę niepokoju. Gdy dojeżdżamy na miejsce pierwszym co rzuca się w oczy jest nietypowy dla tej później pory tłum gapiów. Jednak nie ma czasu na dociekanie dlaczego zebrało się tutaj to zgromadzenie.

Nate z piskiem opon zatrzymuje wóz, ludzie zauważając to schodzą z drogi. Jack jednym zamaszystym ruchem otwiera drzwi i wszyscy po kolei szybko wyskakujemy z samochodu.

 - Rozwijaj pompę! – krzyczy do mnie Maurice.

Bez słowa posłusznie wykonuje wydane mi polecenie, jednak po chwili przerywa mi krzyk dochodzący ze środka. Cała brygada instynktownie spojrzała ostrzegawczo w moją stronę. Ja mam w zwyczaju impulsywne podejmowanie nieprzemyślanych decyzji i wbieganie do płonących, walących się budynków i oni świetnie o tym wiedzą. Są świadomi walki, która teraz toczy się w mojej głowie: wejść czy nie wejść?

Zanim zdążę pomyśleć, pędem rzucam się w stronę kamienicy stojącej w ogniu. Czuję na swoim karku wzdychnięcia dezaprobaty kolegów, ale nic, a nic mnie to nie obchodzi. Moje nogi wydają się same biec w stronę pożaru. Mechanicznie zaciągam na głowę kask, mocno zaciskam dłoń opatrzoną w czarną rękawicę na uchwycie gaśnicy, którą wcześniej zdążyłam dorwać i słysząc ostatni krzyk Natea: „Delia, uważaj na siebie!”, wbiegam do budynku.

Razem z pierwszym krokiem czuję się, jakbym była czajnikiem z gotującą się wodą w środku. Po całym moim ciele, od stóp, aż do głowy roznosi się dziwne uczucie – jak gdyby wrzenie. Rozglądam się dookoła, ale z powodu wszechobecnych płomieni nie jestem w stanie zbyt wiele zobaczyć. Sprawdzam pozostały zapas tlenu na masce tlenowej; dwadzieścia dwie minuty.

Po chwili znów słyszę głos. Ten sam, którzy krzyczał wcześniej.

 - Pomocy! Jestem na górze!

Szybko mierzę wzrokiem pomieszczenie dookoła w celu znalezienia schodów, bądź ich szczątków. Moje serce wali jak oszalałe, a wysoka temperatura wcale nie podnosi na duchu. Widzę! Dziarskim, acz ostrożnym krokiem ruszam w stronę mojej przepustki do dostania się na wyższe piętro. Staram się omijać najbardziej płonące miejsca. Staję tuż przed schodami, iskry buchają na około moich nóg, przez sekundę się waham czy powinnam tam wejść. Znów słyszę pisk, już nie ma odwrotu – moje stopy stawiają pierwsze kroki na stopnie schodów.

Gdy wreszcie docieram na górę niezbyt wiele mogę zobaczyć; gęsty dym przysłania całe pole widzenia.  Ostrożnie przedzieram się przez mgłę wytworzoną przez palące się przedmioty. Z każdym krokiem bacznie obserwuję otocznie w poszukiwaniu wcześniej krzyczącej osoby. Nigdzie jej nie widzę.

 Decyduję się ściągnąć maskę tlenową, aby do niej krzyknąć. Ostre spaliny i zapach palonego plastiku dociera do moich nozdrzy i zatok, kaszlę gardłowo, ale wreszcie udaje mi się wykrzyczeć:

 - Halo! Gdzie jesteś?!

Znów zakładam maskę. Zachrypnięty głos już nie krzyczy, prawdopodobnie nie ma na to siły. Zamiast głośnego pisku słyszę stłumione:

 - Tutaj, obok okna.

Okno znajduje się od strony podwórka przez co nie mogliśmy uratować tej osoby od strony zewnętrznej, w tej sytuacji jedynym sposobem na wyciągnięcie było wejście od środka – najniebezpieczniejsza wersja.

Czym prędzej zmierzam w kierunku, z którego doszedł głos i, w którym najbardziej możliwe jest, że znajduje się okno. Dobrze wiem, że nie mam już dużo czasu… Z sufitu zaczyna sypać się popiół, budynek lada chwile może runąć wprost na nasze głowy.

Przyspieszam kroku i w środku czuję ulgę, gdy z oddali wyłania się okno, a przy nim skulona, męska postać. Kiedy jestem już tylko kilka kroków od mężczyzny ściągam maskę tlenową i pytam:

 - Jesteś gdzieś poparzony?

Nie słyszę odpowiedzi, zamiast tego chłopak kiwa przecząco głową. Na oko ma dwadzieścia siedem lat, jest nieźle zbudowany, to dobrze, bo ułatwi ewakuację.

Dłużej nie ma czasu się przyglądać. Chwytam go za rękę i ciągnę za sobą, osłaniając skafandrem. Teren oczyszczam za pomocą gaśnicy, pożar jest zbyt duży żeby go okiełznać, jednak daje to dość dużo. Dzięki temu możemy uniknąć poparzenia płomieniami.

Dochodzę do miejsca, w którym kilka minut temu stały schody. Już ich nie ma. Spanikowana zaczynam szukać sposobu na wydostanie się z tej tykającej bomby, która lada chwila może wybuchnąć i przygwoździć nas swoimi szczątkami.

Zaciskam uścisk na dłoni chłopaka i dopiero teraz czuję palący ból.  Momentalnie puszczam jego rękę. W mojej rękawicy jest ogromna, wypalona dziura. Normalny ogień nie jest w stanie aż tak uszkodzić tego materiału. Spoglądam przerażona na mężczyznę, coś tutaj jest nie tak. On patrzy na mnie brązowymi oczami i uśmiecha się sardonicznie, coś zdecydowanie jest nie tak. Zrywa moją maskę tlenową, chcę krzyczeć, ale dym, który szybko wypełnia moje nozdrza uniemożliwia mi wyduszenie z siebie jakiegokolwiek słowa.

Czuję jak wszystko zaczyna wokół mnie wirować.

 Miałam być bohaterem, nieustraszonym strażakiem… A ginę na samym początku swojej kariery…. Tak nie może być… Nie teraz… Pamiętaj czego cię uczyli w takich sytuacjach… Wdech… Wydech… Ten chłopak… Mówi coś… Nic nie rozumiem… Ciemność.

A/N:

Cieszę się, że Wam się podoba! Komentujcie co myślicie, kocham czytać Wasze opinie. :) W zamyśle to fanfiction ma się różnić od innych, więc będziecie musieli się trochę przyzwyczaić do nieco innego stylu pisania i trochę momentami zawiłej fabuły, ale mam nadzieję, że będzie warto. :) xx 

HeroesTempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang