003

664 69 19
                                    

Przed przeczytaniem rozdziału, zobacz obsadę po prawej stronie, żeby nie było niejasności. :) Miłego czytania!

***

Czuję się jakby moja głowa była jedną wielką pustą przestrzenią wypełnioną milionem irytujących dźwięków, wprowadzających mnie w okropne otępienie. Nie jestem w stanie myśleć, czuję się tak jakby mój umysł był całkowicie wyczyszczony i odporny na jakikolwiek typ myśli. Do moich uszu nie dochodzą żadne dźwięki, wszystko jest oplecione idealną ciszą. Moje oczy również odmawiają posłuszeństwa, bo chociaż staram się je otworzyć – nie mogę. Moje kończyny są jak sparaliżowane, nie jestem w stanie nimi ruszać. Wszystko co potrafię zrobić to nieudolnie sklecić kilka prostych zdań, których nie mogę nawet wypowiedzieć na głos. Jedyne co mi pozostało to bzdurne gadanie do siebie w myślach.

Czy ja umarłam i jestem teraz w jakimś przedsionku śmierci?

To byłoby straszne i zarazem żałosne. Mam pieprzone dwadzieścia sześć lat, to zdecydowanie za mało żeby umierać. Jeszcze nic nie zdążyłam zrobić, nic nie osiągnęłam. Właściwie tak na dobrą sprawę, nie zaczęłam jeszcze żyć.

***

 - Brian, nasza księżniczka chyba wraca do świata żywych –  do moich uszu dochodzi lekko stłumiony głos, jakbym właśnie znajdywała się pod wodą.

Moja pierwsza myśl jest taka, że umysł plecie mi figle. Druga, że to sen, a dopiero trzecia jest jakaś bardziej racjonalna – jestem w szpitalu i przeżyłam. Podświadomie oddycham z ulgą. Próbuję zaciągnąć nosem powietrze, ale zamiast tego do moich nozdrzy dostaje się woda. Jako, że nie mogę się ruszyć, zaczynam wewnętrznie panikować. W środku siebie żałośnie wołam o pomoc; oczywiście nikt nie jest w stanie mnie usłyszeć, bo nie wydaję żadnych dźwięków. Czuję się jak więzień swojego własnego ciała.

Kiedy dochodzi do mnie, że pomimo tego, że moje całe ciało zapełniło się wodą nie tonę, trochę się uspokajam i oswajam z tym, że czuję się jakbym była jednym wielkim zbiornikiem wodnym. Do mojej głowy dociera kolejna błyskotliwa myśl; musieli dać mi jakieś mocne leki, jestem w szpitalu, wszystko będzie dobrze.

Dopiero następne słowa burzą moją całą wersję i alternatywną rzeczywistość jaką zdążyłam zbudować w swojej głowie w przeciągu kilku sekund.

 - Brian, powiedz w końcu czy to ona… Nie dam rady łowić kolejnych ludzi, wiesz ile trzeba za nimi łazić? To jakaś masakra, z trzy dni zajęło mi ułożenie wiarygodnego planu uprowadzenia tej laski…

To zdecydowanie nie jest szpital. Co się do cholery dzieje? Gdzie ja jestem i dlaczego jestem sparaliżowana, w sensie fizycznym jak i umysłowym? Nie wiem czy jestem naćpana, ale w tym momencie mam taką szczerą nadzieję.

 - Anil, zamknij się – zaczyna jakiś inny ostrzejszy głos. – Ona może mieć pełną świadomość tego co się dzieje – gwałtownie ścisza ton, prawdopodobnie w nadziei, że ja tego nie usłyszę. Ups, nie udało się.

Po tych słowach nastaje milczenie; słyszę tylko dudnienie klawiatury komputerowej, mocno stawiane kroki i niezidentyfikowane szumy oraz szelesty. Dodatkowo co jakiś czas do moich uszu (aktualnie jedynego w pełni sprawnego organu) dochodzi charakterystyczne pikanie. Wszystko jest tłumione jak gdyby przez taflę wody. Przynajmniej tak mi się zdaję.

 - Chłopaki… To ona. – Komunikuje wyraźnie jakiś mężczyzna, jego głos wydaje się drgać, chociaż nie wiem czy nie odnoszę złudnego wrażenia. W tym momencie jestem niesamowicie otępiała, jakbym miała ograniczone pewne funkcje mózgu.

 W reakcji na wypowiedziane przed chwilą stwierdzenie przekleństwa sypią się jak z rękawa, każdy kolejny przebija się z jakimś bardziej ordynarnym i dobitnym wulgaryzmem. O co tu do jasnej cholery chodzi?

 - To… Co teraz? No wiecie, tyle zaczęło szukanie jej, że właściwie nawet nie wiem co mamy z nią teraz zrobić… - Odzywa się ktoś po dość długiej ciszy.

 - Zjemy ją, a co. Blaze może podgrzać – odpowiada mężczyzna żartobliwym tonem.

 - Ha, ha. Stul pysk – mówi, prawdopodobnie wcześniej przywołany „Blaze”.

 - Dobra, a tak serio… Wtajemniczymy ją, nie mamy zbytnio wyboru – po tych słowach znów nastaje cisza.

Moje myśli są w totalnej rozsypce. Jeszcze nigdy nie miałam aż takiego nieładu w głowie, a nie jestem osobą, która ma cokolwiek poukładane w życiu. Należę raczej do tych roztrzepanych i zdezorganizowanych osób, ale taka doza chaosu to za dużo – nawet jak dla mnie. Uporczywie, ale bez większych efektów staram się posklejać fakty w spójną całość.

Mam dwie możliwe wersje: a) jestem cholera wie gdzie z cholera wie kim i prawdopodobnie mnie naćpali, b) jestem w szpitalu i od nadmiaru mocnych leków zaczyna pieprzyć mi się w głowie.

Szczerze i z całego serca życzę sobie żeby był to ten drugi scenariusz, który wydaje się chyba najbardziej racjonalny i realny – jeżeli tak w ogóle może mówić rzekomo naćpana osoba. W duchu uspokajam się dopowiadając sobie historię do wcześniej wymyślonej optymistycznej wersji i o dziwo, jest mi jakoś lepiej. Czuję się jakby nawet to była prawda. Przez całe dwadzieścia sześć lat sztukę wmawiania sobie pewnych kwestii i wierzenia w nie opanowałam do perfekcji. Jednak wiara w tę teraz nie trwa długo; cała moja koncepcja legnie w gruzach kiedy wreszcie samowolnie otwieram oczy.

Gdzie. Ja. Jestem.

 Zaczynam panikować. Dosłownie. Do moich uszu dochodzi przeszywający i przerażający krzyk. Mój krzyk. Nie jestem aż taka nieustraszona jak to mi się wydawało.

A/N:

Tututututu! Nie tak to sobie wyobrażałam, ani trochę. Nie podoba mi się, ale specjalnie narzekać nie zamierzam, bo to trochę nudne. 

Co Wy myślicie? xx 

PS Nie wiem czy będę kontynuować to ff, ogólnie jest to coś dla mnie nowego i chciałabym, ale to tak jakby nie zależy ode mnie... Same wiecie - wena przychodzi i odchodzi, a czasami w ogóle się nie pojawia. Do dupy. No nic, zobaczy się! xx

HeroesWhere stories live. Discover now