005

521 62 11
                                    

Jedno proste słowo, które idealnie wyraziłoby moje aktualne samopoczucie to: okropne. Chociaż w sumie nawet i ono nie oddaje w pełni podłości stanu w jakim się aktualnie znajduję.

Znów mam zamknięte oczy i znów moje powieki są zbyt ciężkie, abym mogła je unieść. W klatce piersiowej, dokładniej gdzieś pod mostkiem, czuję pulsujący ból – jakby coś promieniowało w środku mnie, ale raczej zimnawym wewnętrznie ochładzającym strumieniem. Czuję się jakbym była sparaliżowana, a mój umysł w pełni świadomy. Nie jestem w stanie opisać jak straszliwie udręczająca jest ta przymusowa bezczynność. To jest jak zamknięcie w niesamowicie ciasnej celi z własnymi myślami, które nie znajdują żadnego ujścia – bezsensownie odbijają się od ścian, aby wrócić i znów zamęczać. Miliard pytań bez odpowiedzi, strach i niepewność – to tylko kilka ze spraw, które torturują mnie od środka.

Jestem tak zdezorientowana, że nie jestem nawet określić ile przypuszczalnie mogło minąć czasu odkąd odzyskałam świadomość. Nareszcie udaje mi się otworzyć oczy, kiedy ktoś niezbyt delikatnie szturcha mnie w ramię. Gwałtownie zrywam się na nogi, ale znów zostaję popchnięta na łóżko. Dopiero teraz zauważam jakie jest ono miękkie.

Przypominam sobie o osobie, która wcześniej mnie dźgnęła i najszybciej jak to tylko możliwe kieruję swój wzrok właśnie na nią. Moim oczom ukazuje się chłopak, który wcześniej poinstruował mnie, że mogę mówić pod wodą. Pamiętam, że mi się przedstawił, ale nie jestem w stanie powtórzyć jego imienia. Prawdopodobnie przez to, że czuję się jakby moja głowa aż po sam czubek byłaby wypełniona zimną wodą.

Lustruję brązowowłosego chłopaka dokładnie studiując jego twarz. Siedzi on na skraju łóżka i nerwowo tupie nogą. Na oko, wygląda jakby był w moim wieku. Jego ciemne wory pod oceanicznie niebieskimi oczami zdradzają brak snu, a około trzydniowy lekki zarost brak czasu na podstawowe czynności higieniczne. Ma na sobie dziwaczne niebieskie coś, w stylu kombinezonu, jakie w filmach science-ficiton noszą super bohaterzy. Kostium jest gładki, tylko co jakieś trzydzieści centymetrów na ukos przechodzą po nim granatowe linie układające się w literę v. Na jego  klatce piersiowej, dokładnie w miejscu gdzie odczuwam promieniujący ból, widnieje dziwne kółko, które błyszczy błękitną falą.

Znów podejmuję próbę zmienienia pozycji, tym razem siadam na skraju łóżka, zaraz obok chłopaka. Zauważam, że ten uporczywie mi się przygląda.

Teraz mogę zobaczyć pomieszczenie w pełnej krasie. Wszystko jest utrzymane w odcieniach bieli i szarościach. Właściwie nie ma tu nic szczególnego – białe łóżko, obok niego szara szafka nocna i to by było na tyle. Przez ten ubogi i smutny wystrój, pokój wydaje się być niesamowicie zimny i nieprzyjemny – a może to po prostu co ja czuję?

Gdy ból w mojej klatce piersiowej nasila się, a ja wydaję ciche syknięcie, chłopak decyduje się przełamać panująca między nami ciszę.

 - Jestem Irvin, jakbyś nie pamiętała – mówi i lekko się uśmiecha.

 - Nie pamiętałam – przyznaję nieśmiało. Nie jestem pewna co powinnam powiedzieć, prawdopodobnie normalnie zaczęłabym krzyczeć, ale teraz wiem, że nie da mi to zbyt wiele, więc bez sensu jest wszczynać niepotrzebne zamieszanie. – Gdzie ja jestem? – Pytam i odsuwam się od niego, chcąc utrzymać dystans. Nie rajcuje mnie fakt, że siedzę obok nieznajomego, który prawdopodobnie mnie porwał.

 - Wśród swoich – odpowiada pewien siebie i kładzie się na łóżku, zakładając ręce za głowę.

Do mojego umysłu właśnie w tym momencie dochodzi jak bardzo popieprzona jest ta sytuacja, a mnie ogarnia paraliżujący strach. Wstaję, tym razem nic mnie nie powstrzymuje i rozglądam się dookoła szukając jakiegoś miejsca ucieczki… Drzwi, okna, szybu wentylacyjnego, czegokolwiek – moja desperacja sięga zenitu. Ku mojemu zdziwieniu nie znajduję niczego z powyższych. Nawet drzwi, zaczynam się zastanawiać jak brązowowłosy chłopak tutaj się znalazł.

W pomieszczeniu panuje przeraźliwa cisza. Kluczę dookoła jak jakaś wariatka, a Irvin bacznie mi się przygląda z irytującym grymasem wypisanym na twarzy. Wreszcie przystaję obok nieskazitelnie białej ściany i opieram się o nią. Po raz pierwszy odkąd odzyskałam przytomność patrzę w dół i przerażona osuwam na ziemię. Krzyczę, a Irvin zaniepokojony podbiega do mnie i klęka zaraz przede mną.

 - Cco to do cholery jest? Boże! – Drę się rozhisteryzowana i dotykam mojej klatki piersiowej zaraz pod środkiem obojczyków. Miejsca, które promieniuje intensywnym niebieskim kolorem. Tak samo, jak u chłopaka siedzącego obok mnie. – Co wy mi zrobiliście… - moje krzyki przeradzają się teraz w szloch. Irvin kładzie mi rękę na ramieniu, ale gwałtownie ją odtrącam.

 - Spokojnie… - Zaczyna i znów stara się mnie dotknąć, ale spotyka się z taką samą reakcją jak wcześniej. Obawiam się jego dotyku… Jest taki obcy i wydaje się być niebezpieczny. – Nie wiem, jak mam ci to wszystko wytłumaczyć. Chyba nie da się wszystkiego opowiedzieć na raz – mówi i podnosi moją twarz do góry, poczym ociera mi łzy. Odsuwam się od niego na dość spory dystans i zadzieram kolana, aż pod brodę, poczym obejmuje je rękoma. Nie da się ukryć, że się boję.

 - Chcę zrozumieć – chlipię chyba najciszej jak to tylko możliwe.

 - Ale ci się nie uda, nie ma mowy – wzdycha. – Ale musisz spróbować. Będziesz dowiadywała się wszystkiego po kolei. Musisz mi, nam uwierzyć, że jesteś bezpieczna i, że tak właśnie powinno być. Z czasem wszystko stanie się jasne – tłumaczy.

 - Nie wierzę – dukam.

 - Ja też nie wierzyłem – mówi. Z jakiegoś powodu te słowa dodają mi trochę otuchy, sama nie wiem dlaczego. – Słuchaj… Cordelia, masz moc, która była w tobie od zawsze. Właściwie odkąd rodzice ci ją wszczepili. Bo nie wiem czy wiesz, ale oni byli mądrymi naukowcami i wraz z kilkoma innymi, również moimi rodzicami, chcieli stworzyć rasę super-bohaterów. No i cóż… Jako króliki doświadczalne wykorzystali swoje dzieci, czyli no wiesz, nas. No, ale wracając do twojej mocy… Do dokończenia dzieła brakowało tylko czynnika +, który by ją uaktywnił. Twoi rodzice niestety nie zdążyli ci go wstrzyknąć, bo zostali porwani…

 - O czym ty mówisz? Oni nie żyją! – Przerywam mu. Z moich oczu nadal sączą się łzy. Chłopak spogląda na mnie zatroskany.

  - Ech… - wzdycha. – Żyją, przynajmniej takie są nasze ostatnie informacje. Zostali porwani, a ty jesteś nam potrzebna, aby odnaleźć ich i kilku innych naukowców…

A/N:

Aaaaa, nowy rozdział! Sama nie wierzę, że go wreszcie napisałam. Ostatnio nie mam na nic czasu, ale przyrzekam, że postaram się pisać częściej i więcej.

Póki co, co myślicie o rozdziale? xx 

HeroesWhere stories live. Discover now