006

563 66 14
                                    

  Nie wiem czy nie rozumiem tej sytuacji, czy po prostu nie jestem w stanie w nią uwierzyć. Cały czas wmawiam sobie, że to wszystko nieprawda, że to straszny sen i zaraz się obudzę. Wciąż się szczypię i oczekuję momentu, w którym skończy się ten koszmar, ale nic takiego nie nadchodzi. Nadal jestem uwięziona pomiędzy tymi czterema najzwyklejszymi białymi ścianami. W kółko gorączkowo rozglądam się po pomieszczeniu, jakby nagle jakimś magicznym sposobem miały się pojawić wrota do normalnego życia. Tymczasem nie ma jakiejkolwiek drogi ucieczki, nawet tej najtrudniejszej i najgorszej. Żadnych szybów wentylacyjnych, drzwi, czy choćby zakratowanego okna. Zero. Null.

Wcześniejsze słowa Irvina sprawiają, że do mojej głowy powracają mgliste wspomnienia rodziców, które skutecznie przez całe swoje życie starałam odganiać na bok. Pamiętam naprawdę niewiele, tylko marne odłamki. Na dodatek nic szczególnego. Ostatnie jest tak wyraźne, że nadal czuję jak sprawia mi ono ból.

***

Dwadzieścia dwa lata wstecz,

Newport, Rhode Island

- Mamusiu, a czemu z nieba pada? – Pytam, kobietę w średnim wieku, która zazwyczaj ma idealnie ułożonego koka i niesamowicie czysty kitel laboratoryjny. Jednak teraz w niczym nie przypomina perfekcjonistki. Wygląda raczej jak siedem nieszczęść z rozczochranymi włosami, podkrążonymi czerwonymi oczami i przybrudzoną za dużą bluzą niedbale założoną na ramiona. Kobieta zaciska usta w wąską linie i kontynuuje milczenie. – Mamusiu, a czemu z twoich oczu pada? – Pytam i wcale nie odczuwam niepokoju, chociaż sytuacja nie jest typowa dla mojego domu. Rodzice są dziwni i to zdążyłam zauważyć.

 - Henry, nie wiem czy będę w stanie to zrobić… - ignorując moje pytanie, mama zwraca się do taty. Ściskam osiołka z bajki Kubuś Puchatek trochę mocniej w rękach i spoglądam za okno samochodu. Na zewnątrz jest szaro i pochmurno. Zastanawiam się czemu nie świeci słoneczko. Chciałabym je teraz zobaczyć. Myślę, że moja mama też by chciała.

 - Nancy, wiesz, że nie mamy wyboru – mówi tato i wyraźnie ścisza ton. Dopiero teraz zaczynam słuchać, ale nikt już nic więcej nie mówi. Z oczu mojej mamy zaczyna coraz bardziej padać i nie wiem co zrobić, więc odwracam wzrok. Przyciskam osiołka jak najmocniej do swojej piersi.

Po jakimś czasie zatrzymujemy się przed dużym domem i wysiadamy z samochodu. Tata wyciąga z bagażnika dwie małe walizki, a mama wygląda jakby z jej oczu płynęła rzeka. Nie czuję się dobrze i nie wiem co się dzieje. Wydaje mi się, że jedziemy na wakacje, przecież często to robiliśmy.

Obracam się w stronę dużego domu, który wygląda trochę strasznie. Jest cały ciemny, nie ma na nim żadnego kolorowego elementu. Z dużych drzwi wychodzi stara pani i mierzy nas wzrokiem.

 - To Cordelia? – pyta i uśmiecha się do mnie ciepło, ale z jakiegoś powodu nie uważam, że to dobrze.

 Mama w odpowiedzi kiwa głową. Wygląda jakby nie panowała nad sobą.

 - Kochanie, musisz tu trochę zostać. To takie wakacje, tylko, że bez rodziców. Ale nie martw się wrócimy po ciebie – mówi do mnie tato, poczym pochyla się i całuje mnie w sam czubek głowy. Uśmiecham się do niego ciepło i pytam:

 - Kiedy po mnie wrócicie?

 - Niedługo.

To było ostatnie co od nich usłyszałam tego popołudnia. Mama nie odezwała się do mnie tylko przytuliła mnie mocno i wsiadła do samochodu. Tato porozmawiał chwilę ze starszą panią i zrobił to samo co mama, a potem już ich nie widziałam.

Nie wydawało mi się to dziwne, że mnie zostawili. Już kiedyś tak robili i zawsze wracali, więc stwierdziłam, że teraz będzie tak samo.

Codziennie siedziałam w oknie i wypatrywałam srebrnego starego samochodu, którym jeździli. Ale on nigdy nie przyjechał. Nigdy.

***

 To wspomnienie ma teraz zdecydowanie więcej sensu, ale nie jestem ani trochę szczęśliwa, że wróciło. Moje wyniszczające próby pozbycia się wspomnienia rodziców poszły na marne z tą właśnie scenerią. Tej jednej jedynej nie potrafiłam się wyprzeć przez te wszystkie lata…

 - Cordelia? Czy ty mnie w ogóle słuchasz? – dochodzi do moich uszu głos Irvina, który bezskutecznie stara się mnie namówić do współpracy. Moim aktualnym planem jest niereagowanie na cokolwiek. Leżę na tym przeraźliwie białym łóżku z kamienną twarzą i wzrokiem wbitym martwo w jeden punkt, gdzieś na suficie. – Cholera – klnie pod nosem i kręci zrezygnowany głową. – Dla mnie też nie jest łatwo, ale uwierz mi, że wszystko będzie w porządku, kiedy zrozumiesz, a przynajmniej się postarasz to zrobić – zapewnia mnie, ale jego słowa ani trochę mnie nie przekonują.

 Jak on może oczekiwać ode mnie, że postaram się uwierzyć, iż posiadam nadnaturalną moc, którą zafundowali mi moi rodzice? To brzmi idiotycznie, nawet jak na moje poczucie humoru. Nawet jeśli zaczęłabym w to wierzyć, to nigdy w stanie nie będę mogła tego zrozumieć. To jest po prostu coś nie pojętego. Coś co nie mieści się w mojej ograniczonej wieloma zakazami i granicami głowie.

 - Proszę, musisz mi, nam, zaufać.  – Jego głos brzmi teraz spokojniej. Nie wiem czy moje uszy plotą mi figle czy słyszę w jego tonie nutkę zmartwienia i opiekuńczości. – Okej, jeżeli nie chcesz rozmawiać, to dam ci odpocząć – mówi, poczym wstaje i zmierza w stronę jednej ze ścian. Ostrożnie siadam na skraju łóżka chcąc zobaczyć, jak Irvin zamierza stąd wyjść. Dokładnie obserwuję każdy jego krok.

 Gdy jest dosłownie kilka centymetrów od betonowej przeszkody zatrzymuje się, powoli obraca i rzuca, jakby od niechcenia:

 - Jeszcze jedno. Twoi znajomi myślą, że jesteś na rehabilitacji gdzieś w Luizjanie, więc póki co nie masz gdzie wracać. Chyba, że chcesz im wyjaśnić, że porwała cię piątka idiotów w debilnych kostiumach, którzy twierdzili, że posiadasz nadnaturalne moce. Właściwie mógłbym ci pomóc, bo sam chciałbym zobaczyć jak im to mówisz. Au revoir!

Później dzieje się coś dziwnego, co wzmaga mój niepokój. Chłopak staje prosto przed ścianą, a ta rozwiera się tworząc długi jasny korytarz. Zrywam się na równe nogi i biegnę ile sił w jego stronę, jednak gdy już jestem tuż przed nim zamyka się. Mniej więcej tak szybko, jak mruga się okiem. Właśnie tak.

  W tym momencie dochodzi do mnie cała beznadziejność sytuacji w jakiej się znalazłam. Nie ma żadnej opcji, abym się stąd wydostała o własnych siłach. Siadam na podłodze i opieram swoje ciało o ścianę. To wszystko jest niemożliwe. Nie zamierzam opisywać teraz moich heroicznych wywodów o odwadze i zdeterminowaniu do wydostania się, bo nie ma to najmniejszego sensu. Dodatkowo byłoby to stekiem bzdur, bo aktualnie, najszczerzej w świecie mówiąc – jestem sparaliżowana przez strach. Nie potrafię logicznie wytłumaczyć tego wszystkiego, połowy, ani choćby marnej ćwiartki. Czuję się tak, jakbym zamiast mózgu miała niezdatną do użytku breję. Może tak jest? Teraz już nic by mnie nie zdziwiło. Nie jest to jednak tak, że nie myślę o niczym. Właściwie to całe okropne zdarzenie pomogło mi zrozumieć, jak bardzo nie chcę umierać. Teraz jestem stuprocentowo pewna, że nie mogę jeszcze odejść i poddać się bez walki, chociaż nie mam bladego pojęcia jak się do niej zabrać. Trudno jest cokolwiek zrobić, kiedy ręce, nogi i wszelkie organy jakie się posiada ma się uwiązane przez przenikliwy strach. Nikt wcześniej się tak nie czułam i nie sądzę, aby słowa mogły opisać to uczucie. Naprawdę, myślę, że to niemożliwe.

 W pewnym momencie ogarnia mnie senność, której nie jestem w stanie opanować. Dokładnie taka, jaką odczuwa się po wstrzyknięciu znieczulenia przed operacją. Po kilku krótkich chwilach przed moimi oczyma robi się ciemno i z jakiegoś powodu, wiem, że to nie zwiastuje nic dobrego. Pomimo faktu, że bardzo chcę żyć, zaczynam marzyć, aby się nigdy nie obudzić. Popadam w paradoks. 

A/N:

OMG NIE WIERZĘ, ŻE UDAŁO MI SIĘ NAPISAĆ NOWY ROZDZIAŁ. Dziękuję, że byliście wytrwali i tyle czekaliście. Mam ogromną nadzieję, że już nie będzie takiej potrzeby! xx Wystarczająco wytrenowałam Waszą cierpliwość :>>

HeroesWhere stories live. Discover now