Księga 1 Rozdział 4

118 11 3
                                    

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Rozdział 4 – Spotkanie po latach
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

– Dobrze, a teraz ostrożnie. Żadnych gwałtownych ruchów.

Mówił do siebie alchemik, starając się ostrożnie przelać odpowiednią ilość substancji do probówki z innym płynem. Nagle drzwi do jego pracowni otworzyły się z hukiem, a Varian wystraszony nim wylał przypadkiem zbyt dużo substancji, tworząc wielką eksplozję

– Varian! Potrzebuję pomocy! Teraz! – krzyknęła panicznie Miranda. – Ups, wybacz.

Dziewczyna zakłopotała się, widząc do czego przypadkiem doprowadziła. Wiewiór siedzący na jej ramieniu zaczął śmiać się z biednego alchemika. Włosy Variana stanęły dęba, a zniesmaczona twarz była cała w eksplozyjnej sadzy. Teraz nawet Miranda nie mogła powstrzymać się od parsknięcia śmiechem.

– Varian?! Wszystko w porządku?!

Dało się usłyszeć z głębi domu zaniepokojony głos ojca chłopca.

– Z Varianem wszystko okej! To ja wpadłam w regał! – wyręczyła przyjaciela z odpowiedzi. – Ujdzie.

– To coś poważnego, że tak panikujesz? – spytał, kaszląc i poprawiając swoje włosy.

Miranda jakby właśnie przypominając sobie cel swojej wizyty chwyciła chłopaka za ramiona i nim potrząsnęła.

– Tak! Bardzo! Nie mam sukienki na bal!

– Jaki bal? – zdziwił się jej przyjaciel, ściągając z siebie jej ręce.

– Okej, tak w skrócie zostałam zaproszona na bal z okazji koronacji księżniczki. Przez akcję ze złodziejem i szlaban nie miałam okazji kupić żadnej, a jakby tego było mało, skończyły mi się pieniądze, bo... tak jakby... miałam ważniejsze wydatki.

Brunetka znów się zakłopotała, bawiąc nerwowo swoimi dłońmi. Całe jej oszczędności poszły na zioła różnego rodzaju, by mogła przygotować sobie maź. Musiała jednak wydać więcej niż z początku planowała, gdyż jej mazidło ledwie zadziałało na "zdrzewienie" ręki w ilości jakiej do tej pory używała. Nawet teraz dłoń oraz nadgarstek Mirandy był zabandażowany w obawie, że symptomy znów się ujawnią.

– Próbowałam prosić ciocię – kontynuowała – ale ledwie wiążemy koniec z końcem odkąd poprzedni właściciel zostawił nam knajpę w trakcie kryzysu. Ciotka nie da mi ani grosza. Błagam Varian, powiedz, że masz jakąś ładną suknię albo, że mi ją uszyjesz.

Brunetka złożyła ręce jak do modlitwy, prosząc i błagając swoimi błękitno-szarymi oczami. Alchemik jedynie uśmiechnął się dając jej od razu odpowiedź.

– Nie potrafię szyć ubrań ani nie mam żadnych sukienek mamy, ale mogę ci kupić jakąś.

– Na serio?

Oczy dziewczyny zabłyszczały milionami iskierek.

– Serio, serio.

Brunetka podskoczyła radośnie. Objęła mocno przyjaciela i zakręciła się z nim po pokoju aż oboje dostali kręćka. Przytuliła alchemika ze szczęścia, ciesząc się jak dziecko.

– Kocham cię, kocham cię, kocham cię za to! Varian, jesteś najlepszy!!

– Ktoś tu oszalał ze szczęścia widzę – zaśmiał się czarnowłosy na jej reakcję. – No dobra, toooo... kiedy ten bal?

– Dzisiaj! A koronacja już jutro! – podekscytowała się dziewczyna. Nabrała nagle powietrza przerażona. – Musimy się zbierać zanim zjadą się goście w zamku!

Zaplątani Przez LosWhere stories live. Discover now