Rozdział I

5.2K 164 137
                                    

Siedziałam w Wielkiej Sali, smarując tosty dżemem i popijając ciepłą kawę. Uwielbiam wstawać wcześnie i obserwować, jak zamek dopiero zaczyna budzić się do życia. O godzinie siódmej trzydzieści w sobotę, w pomieszczeniu znajduje się zaledwie osiem osób, z czego po jednej przy stole gryfonów i ślizgonów. Zawsze widzę te same twarze i zawsze witamy się zdawkowym kiwnięciem głowy. Jedyną osobą, która nigdy nie uczestniczy w tym małym rytuale, jest właśnie ciemnoskóry ślizgon siedzący na uboczu i obserwujący wszystkich złym spojrzeniem. Ciekawe, czemu jest zawsze taki zły? - myślę. A może jest to domena domu Slytherina? Blaise Zabini był moją poranną zagadką, codziennie od paru miesięcy. Jak na zawołanie spojrzał wprost na mnie, a ja o mało nie oplułam się kawą. Nawet nie zauważyłam, że moje rozmyślania zmusiły mnie do odwrócenia się w jego stronę. Poczułam, że na policzki wypływa mi rumieniec, ale dzielnie (a może głupio?) utrzymałam spojrzenie, a dla zatuszowania wpadki spróbowałam się nawet uśmiechnąć. Spojrzał na mnie jak na kretynkę. Świetnie.

Upiłam kolejny łyk kawy i odwróciłam się w stronę drzwi, akurat w momencie, gdy pojawił się w nich Malfoy, a zaraz za nim Ginny. Odprowadziłam go kątem oka, zauważając, że nawet na jego widok Zabini nie zmienił wyrazu twarzy. Ciekawe.

- Na co tak patrzysz? – zapytała Ginny, siadając obok mnie i sięgając po dzbanek z kawą. Nalała sobie do pełna i odwróciła się by spojrzeć w tym samym kierunku co ja. – Malfoy? Westchnęłam.

- Tak właściwie to Zabini – wyjaśniłam, odwracając się z powrotem do swojego talerza i odłożonej obok niego książki o Historii Magii. – Zastanawiałam się dlaczego jest wiecznie taki ponury.

Usłyszałam, że Ginny prychnęła, więc znów na nią spojrzałam. Nadal patrzyła na stół ślizgonów, a w jej oczach było widać drwinę. Zerknęłam w tym samym kierunku i zauważyłam, że Zabini przygląda się jej... z uśmieszkiem. Hmm, to dopiero ciekawe. Prychnęła raz jeszcze i powróciła do swojej kawy.

- Daj spokój, nie ma sensu zawracać sobie głowy tymi palantami – upiła łyk i sięgnęła po drożdżówkę. – Poza tym, to pewnie domena ślizgonów. Oni wszyscy są jacyś tacy... ponurzy.

Zauważyłam, że jej policzki przybrały lekko różowej barwy i już otwierałam usta, żeby zapytać o co chodzi, kiedy przy stoliku pojawili się Ron i Harry. Doskonale wiedziałam, że żaden z nich nie jest dobrym kandydatem do tego typu rozmów. Jeszcze skończyłoby się kłótnią, a to byłaby ostatnia rzecz, jakiej bym pragnęła w ten sobotni poranek.

- Dzień dobry – powiedziałam i z uśmiechem podsunęłam Ronowi drożdżówki. Wiedziałam, że je uwielbia, a ostatnio jakoś bardziej niż zwykle zależało mi na jego dobrym samopoczuciu... szkoda tylko, że on miał to gdzieś. Zdziwiona obserwowałam, jak mierzy drożdżówki dziwnym wzrokiem, po czym sięga po omlet (widziałam, żeby go jadł może ze trzy razy w życiu), nie mówiąc już o tym, że na mnie nie spojrzał w ogóle. Właśnie sobie uświadomiłam, że nawet nie odpowiedział na moje powitanie.

Skonsternowana odwróciłam się do Harry'ego, który zgromił Rona wzrokiem, a mi posłał dziwne spojrzenie, jakby przepraszające i... niechętne. Poczułam, że nie wiem co się dzieje i bardzo, ale to bardzo mi się to nie podobało. Z nerwów zaczęłam stukać palcami o stół, a Ginny przeskakiwała spojrzeniem od jednego do drugiego, starając się zrozumieć sytuację, która właśnie miała miejsce. O ile pamiętam, wczoraj przed pójściem spać wszystko było w jak najlepszym porządku... przypomniałam sobie jak Ron przygarnął mnie ramieniem na pożegnanie, przez co na policzki znów powróciły rumieńce. Po chwili poczułam złość.

- No dobra – te parę minut ciszy zaczęło mi już ciążyć. – Czy ktoś mi łaskawie powie co się dzieje?

Nie otrzymałam odpowiedzi, za to chłopcy spojrzeli po sobie, co tylko jeszcze bardziej mnie rozsierdziło.

Klucz do szczęścia (ZAKOŃCZONE)Where stories live. Discover now