ROZDZIAŁ XIV

2.9K 132 53
                                    


Patrzyłam na uśmiechniętą twarz dyrektora, czując, że moja po raz tysięczny od paru tygodni, wyraża zdziwienie. Byłam zdezorientowana i odrobinę zła.

- Jak to, własne dormitorium? - zapytałam ściszonym głosem. Nie byłam do końca pewna, czy kierowałam to pytanie do Dumbledore'a, czy w przestrzeń.

- Biorąc pod uwagę zaistniałe okoliczności, uważamy, że takie rozwiązanie będzie najrozsądniejsze - odpowiedział mężczyzna, pochylając głowę i spoglądając na mnie znad okularów połówek. Oparł łokcie na oparciach fotela, a dłonie złożył w charakterystyczną wieżyczkę.
Mój wzrok momentalnie przeniósł się na, coraz bardziej, zniszczoną dłoń dyrektora. Wyglądała okropnie.

- Zaistniałe okoliczności? - zapytałam, jakbym zupełnie nie rozumiałam znaczenia słyszanych słów. Dopiero po chwili zdołałam oderwać wzrok od sczerniałej dłoni i przeniosłam go z powrotem, na wciąż dobrotliwie uśmiechniętą twarz. Byłam pewna, że widział moje spojrzenie, jednak nijak go nie skomentował, ani się nie speszył. Nie wiedziałam co o tym sądzić.

Skinął głową.

- Doszły mnie słuchy, że w dniu wczorajszym została pani napadnięta, panno Granger - robiło się coraz ciekawiej. - Mam również świadomość tego, w jaki sposób postrzegają panią uczniowie, nawet z tego samego domu. - Zawahał się na moment, a ja podskórnie czułam, że to nie wszystko. - W dodatku otrzymuję co najmniej pięć listów dziennie, od rodziców, żądających wydalenia pani ze szkoły.

Poczułam, że robi mi się słabo. Opadłam na oparcie, z trudem tłumiąc mdłości. Było mi przykro. Byłam zła i rozżalona. Bezsilność, kiełkująca we mnie od paru tygodni, powoli zaczynała zapuszczać korzenie.

Dumbledore wstał z miejsca, obszedł biurko i oparł się o nie, tuż obok mnie.

- Proszę się nie martwić, panno Granger - jego głos był spokojny, tak bardzo kojący. Uniosłam głowę i spojrzałam w bladoniebieskie tęczówki. - Nie mam zamiaru nikogo wyrzucać. Niemniej uważam, że dla spokoju zarówno pani, jak i rodziców innych uczniów, lepiej będzie, jeśli zamieszka pani osobno.

Wpatrywaliśmy się w siebie intensywnie i dopiero po chwili dotarło do mnie, że usilnie próbuję znaleźć w oczach dyrektora jakikolwiek cień fałszu lub niechęci.

Zbeształam się w myślach. Miałam ochotę wymierzyć sobie otrzeźwiający policzek. Nie mogłam wpadać w paranoję, ani zapominać kto jest po mojej stronie.

Dyrektor ewidentnie był, pokazał to nie raz. Być może miał jakieś własne, wewnętrzne pobudki, nie powinnam mieć jednak wątpliwości, że zależy mu na moim dobru.

Harry ufał mu bezgranicznie, nie widziałam więc powodu, aby ze mną było inaczej.

Odwróciłam głowę i skinęłam nią lekko na znak zgody. Po chwili mężczyzna usiadł z powrotem na swoim miejscu.

- Twoje rzeczy zostały już przeniesione, wystarczy się rozpakować - powiedział. - Idź na trzecie piętro i odnajdź obraz sir Cadogana. Obiecał pilnować twojego bezpieczeństwa, jednak ostrzegam, że jest nieco ekstrawagancki - zachichotał, więc nie mogłam się nie uśmiechnąć. - Gdyby coś się działo, niedaleko mieszka również profesor McGonagall. Hasło to: rycerska odwaga.

Uniosłam brwi.

- Rycerska odwaga?

Wzruszył ramionami i zaśmiał się krótko.

- Strażnik sam wymyśla hasła, nie mam na to wpływu.

Skinęłam głową. Czułam, że jest to najlepszy moment, żeby wyjść, a jednak miałam pytanie, które nie dawało mi spokoju.

Klucz do szczęścia (ZAKOŃCZONE)Where stories live. Discover now