Rozdział XXV

2.4K 105 9
                                    


Siła teleportacji przeniosła nas na Tottenham Court Road - jedną z najbardziej zatłoczonych ulic Londynu, która nawet o tej porze była pełna ludzi. W myślach pogratulowałam Harry'emu za wybór właśnie tej lokalizacji. Najlepsza z pewnością nie była... jednak łatwiej było zgubić się w tłumie.

- Musimy się przebrać i zastanowić co dalej - powiedział Harry, już w swojej postaci. Spojrzał na Rona. - Wziąłeś ze sobą torbę?

Rudzielec kiwnął głową i ruszył w stronę bocznej uliczki. Z szeroko otwartymi oczami obserwowałam, jak wyciąga z kieszeni szaty wyjściowej niewielki pakunek i powiększa go jednym dotknięciem różdżki. Kiedy się tak rozwinęli?

Poczułam dumę i smutek, gdy patrzyłam jak wyciągają z torby ubrania na zmianę. Miałam przed sobą żywy dowód na to, że tak naprawdę nie byłam im do niczego potrzebna. Potrafili sami się zorganizować, spakować, zaplanować. Nie wiedzieć czemu, moje serce poczuło się oszukane, lecz już po chwili zabiło szybciej ze zdziwienia.

- Trzymaj - powiedział Harry, wyciągając w moją stronę kupkę ubrań. Przyjęłam je automatycznie, choć byłam pewna, że moja twarz wyraża czysty szok. Potter widocznie się speszył, bo odwrócił wzrok i potarł się dłonią po karku. - To są rzeczy Ginny - wytłumaczył. - Pozwoliła nam zabrać kilka sztuk... na wypadek, gdybyś jakimś cudem się pojawiła.

U jego boku, Ron energicznie kiwał głową, wciągając spodnie na bokserki.

- Pomagała nam się pakować - powiedział. - Zanim w ogóle się do tego zabraliśmy, zadaliśmy sobie pytanie: co by zrobiła Hermiona? - Miałam otwarte usta. Na pewno.- I tak spakowaliśmy ciuchy, książki, jakieś eliksiry lecznicze, trochę jedzenia...

Wspominałam coś o zawodzie i smutku? Nawet jeśli, to w tamtym momencie zupełnie o nich zapomniałam. Moje ciało zalała tak wielka czułość, że miałam ochotę płakać ze szczęścia.

Upuściłam ciuchy na brudną ziemię i rzuciłam w przód, żeby wyściskać przyjaciół. Nie mogłam uwierzyć, że brali mnie pod uwagę w kwestii wyprawy mimo, że nawet nie byłam jej świadoma.

- Tak naprawdę - powiedział cicho Ron, gdy ściskałam go o sekundę za długo. Wykorzystał moment, że Harry był odwrócony tyłem i przytrzymał mnie ręką, żebym nie uciekła. - Harry był przeciwny naszej obecności. Uparłem się, że sam nie pójdzie i... - zawahał się na moment. Odchylił się lekko i spojrzał mi w oczy. Byłam w stanie dostrzec lekkie iskierki. - Powiedziałem, żebyśmy spakowali też ciebie.

Mimo lekkiego dyskomfortu, posłałam mu ciepły uśmiech. Otwierałam usta, żeby podziękować, że o mnie pamiętał, gdy usłyszeliśmy głośny jęk. Jak na komendę obróciliśmy się w stronę przyjaciela, który klęczał na ziemi i trzymał się za głowę.

- Harry! - zawołałam, dopadając go w dwóch susach i łapiąc za ramię. Oczy miał zaciśnięte za okrągłymi okularami, a na czole perliły się krople potu. Zaczęłam rozglądać się z przerażeniem dookoła, wyciągnęłam pierwszą lepszą różdżkę z torebki. Czyżby to był atak?

- Hermiono... już... dobrze... - wydyszał Harry, unosząc się powoli do pozycji stojącej. Ron pospieszył, żeby mu pomóc, a wtedy na siebie spojrzeli. - On już wie.

Wtedy zrozumiałam. Mój przyjaciel nie został ofiarą ataku... przynajmniej nie dosłownie. Został siłą wciągnięty w umysł Voldemorta. Jak mogłam zapomnieć, że miewał takie ataki?

Nagle dotarła do mnie powaga oraz dwuznaczność przekazanej informacji. Wie... ale o czym?

Spojrzałam na niego, moje oczy z pewnością wyrażały przerażenie, które targało moim sercem. Dotarło do mnie, że nie boję się o siebie, a o Harry'ego, Blaise'a i Draco, którzy musieli znieść gniew tego potwora.

Klucz do szczęścia (ZAKOŃCZONE)Where stories live. Discover now