ROZDZIAŁ XVII

2.7K 116 51
                                    


Nie musiałam otwierać oczu, żeby wiedzieć, że coś jest nie tak. Moje łóżko z pewnością nie było tak miękkie, a pościel tak... delikatna. Przejechałam dłonią po gładkiej powierzchni, marszcząc czoło. Co się wydarzyło?

Wciąż widziałam pod powiekami błyski zaklęć i walczących rówieśników. Widziałam ciała leżące na ziemi, triumfujących śmierciożerców, Malfoy'a, Teo i... ciemność.

W przypływie nagłej paniki, poderwałam się z miejsca. Serce biło mi jak oszalałe, więc potrzebowałam dłuższej chwili, by przyswoić to, co widziałam.

Siedziałam na ogromnym łożu z baldachimem, w dłoni wciąż trzymając miękką tkaninę. Była zielona, satynowa i niewątpliwe bardzo droga. W przestrzeni między łóżkiem, a drzwiami prowadzącymi do łazienki, stała komoda wykonana w starym stylu, z ciemnego drewna. Po drugiej stronie zauważyłam wyjście na balkon, toaletkę z dużym, starym lustrem, a naprzeciw łóżka stała wielka szafa, obok której znajdowały się drzwi. Żadnych kwiatów, obrazów czy ozdobników. Pokój był ładny, przytulny, ale bezosobowy.

Miałam swoje podejrzenia, co do tego, gdzie się znalazłam, ale usilnie nie chciałam dopuścić tego faktu do swojej świadomości. Powinnam mieć jeszcze trochę czasu...

Nagły ból głowy sprawił, że skrzywiłam się jeszcze bardziej. Moje serce biło szybko, napędzane niepewnością i strachem o przyjaciół. Zostali na polu bitwy. Czy na pewno nic im się nie stało? Gdy szłam za Teo, widziałam, że wciąż walczyli...

Teodor. Był ostatnią osobą, z którą rozmawiałam, zanim straciłam przytomność. Czyżby wciągnął mnie w pułapkę?

Miałam ochotę krzyczeć. Ze złości, bezsilności, strachu. Wplotłam dłonie we włosy, pod powiekami poczułam gorące łzy.

Czy już zauważyli, że mnie nie ma? Czy widzieli, że odchodzę z Nottem?
Gdy tylko ta myśl wypłynęła, uświadomiłam sobie, że jest element układanki, który umykał mi od dłuższego czasu. Moi przyjaciele nie mieli pojęcia o umowie, którą zawarłam z Voldemortem. Blaise najwyraźniej zataił przed nimi ten fakt, a ja nie mogłam ich uświadomić, ze względu na klątwę milczenia. Zniknęłam bez śladu, a do tego musieli uporać się z następstwami bitwy... Na myśl o tym, co musieli teraz przeżywać, zrobiło mi się jeszcze bardziej słabo. Musiałam z nimi porozmawiać!

Zerwałam się z miejsca, z silnym postanowieniem, żeby się stamtąd wydostać. Pulsujący ból głowy nasilił się i rozprzestrzenił, ale nie dbałam o to. Nie mogłam tu zostać!

Stanęłam na środku pokoju, czując pod stopami puchowy dywan. Przez myśl przemknęło mi, że ktoś ściągnął mi buty, ale nie miałam czasu ich szukać. Spojrzałam na drzwi balkonowe i te, obok szafy. Rozejrzałam się za różdżką, ale nigdzie jej nie znalazłam. Typowe. Przeanalizowałam w głowie możliwości, postanawiając, że spróbuję teleportacji mimo wszystko. Co mi szkodziło? Tonący brzytwy się chwyta.
Oczywiście nic się nie wydarzyło, ale byłam na to przygotowana.

Głowa bolała mnie coraz bardziej, przerażenie krążyło po moim ciele, a ręce się trzęsły. Mimo to wiedziałam, że muszę wziąć się w garść.

Szybkim krokiem podeszłam do drzwi, gdzie złapałam za klamkę. Zgodnie z podejrzeniami - były zamknięte. Pozostał więc balkon.

Niepewnie chwyciłam klamkę i aż sapnęłam ze zdziwienia, gdy po chwili drzwi stanęły otworem. Wyszłam na słońce, czując nową nadzieję napływającą do mojego serca. Balkon był bardziej tarasem, mierzącym około dziesięciu metrów kwadratowych. Nie zastanawiając się ani chwili, podbiegłam do barierki, oceniając odległość do ziemi. Na moje oko, było to około czterystu metrów. Skok z pewnością skończyłby się połamaną kończyną, o ile nie karkiem. Nawet, gdybym jakimś cudem, nie złamała nic, pewnie w dalszej drodze złapałby mnie któryś ze śmierciożerców - jeśli, oczywiście, moje podejrzenia są prawdziwe i znalazłam się w Malfoy Manor.

Klucz do szczęścia (ZAKOŃCZONE)Where stories live. Discover now