15. Supernowa

993 62 129
                                    

🌙

Zegar wskazywał szóstą rano, ale Remus i tak przerzucił nogi na podłogę, by wreszcie wyturlać się spod ciepłej pościeli. Dobrze wiedział, że nie byłby już w stanie zasnąć, więc przynajmniej mógł zrobić coś pożytecznego na nadchodzące zajęcia albo chociaż poczytać książkę.

Podłoga była zimna, a on nie miał na nogach skarpetek; wzdrygnął się. Postanowił, że najpierw się ubierze, zwłaszcza że w całym dormitorium panował chłód nadpływający przez otwarte okno. Założył koszulę i spodnie, obowiązkowe części szkolnego mundurka, i narzucił na to swój ulubiony sweter w burgundowym kolorze, nieco już powyciągany od częstego użytkowania, ale za to ciepły. Zamknąwszy okno, przysiadł na parapecie z książką, tabliczką czekolady i kubkiem gorącej kawy. Ktokolwiek wpadł na pomysł, by umieścić w dormitoriach samogotujące się czajniki, był geniuszem.

Jedno spojrzenie przez szybę wystarczyło do stwierdzenia, że na teren Hogwartu zawitała już jesień. Nic dziwnego — w końcu wrzesień chylił się już ku końcowi. Na razie jeszcze pogoda dopisywała, tak jak tego poranka, ale wraz z październikiem zapewne wrócą ulewne szkockie deszcze i mgliste poranki, a potem zjawi się śnieg. Pora kolorowych liści i czeszącego je nieśmiałego słońca trwała zdaniem Remusa stanowczo za krótko. Już nigdy później wczesne ranki z kubkiem kawy nie były tak magiczne. Brzmiało to zresztą dosyć paradoksalnie, zważywszy na fakt, że całe to jesienne piękno wynikało z umierania wiążącego się z nadejściem zimy.

Dojrzał na ścieżce prowadzącej w stronę jeziora znajomą sylwetkę i zmarszczył brwi. Nie spodziewał się, że któryś z Huncwotów wstanie przed nim; całkiem zresztą zapomniał o tym, że James starał się pobiegać codziennie rano przed śniadaniem. Jeden rzut oka na jego łóżko potwierdził, że Remusowi się nic nie przywidziało — było puste, niepościelone.

Wypił łyk kawy i westchnął, zastanawiając się, kiedy właściwie ostatni raz miał okazję porozmawiać z Jamesem na osobności, i to dłużej niż przez dwie sekundy. Chyba bardzo dawno temu. Nic dziwnego, w końcu obaj mieli naprawdę dużo pracy, ale Remus trochę za tym tęsknił. Z Jamesem rozmawiało się zupełnie inaczej niż z pozostałymi Huncwotami, a ostatnimi czasy nawet Remus zauważał te zachodzące w nim zmiany — i chyba jako jedyny zastanawiał się, czy są one dobre. Brzmiało to dziwnie, ale Remus miał wrażenie, że to poczucie odpowiedzialności wybuchające z siłą supernowej mogło Jamesa przygnieść. Prongs był po prostu zbyt szlachetny i uparty, by się nie przejmować losem innych ludzi, by im nie pomagać, by ich nie chronić. Remus doświadczył tego na własnej skórze — i obawiał się, że dojrzałość Jamesa będzie dla niego ciężarem, że zabije w nim dziecięcą radość, niewinność, i zamieni w człowieka wypalonego, pełnego goryczy. Remus naprawdę by nie chciał, by to światło w jego przyjacielu zgasło, zastąpione przez mrok.

Mrok ten kłębił się w nich wszystkich, choć manifestował się z różną siłą. Remus także był w niego zaplątany, szczególnie podczas pełni. Wtedy było trudno mu wierzyć, że kryje się w nim jeszcze jakieś dobro. Jakie właściwie dobro może mieć w sobie żądna krwi bestia? Nic nie mogło go przekonać, nawet przyjaciele usiłujący wbić mu do głowy naiwne przekonania o tym, że jest w pełni dobrą osobą. Nie był. Był skąpany w mroku.

Ale nawet Sirius i Peter mieli w sobie ciemność. Zwłaszcza Sirius — miał jej zdecydowanie więcej niż Peter, bo przecież na jego psychice pozostało wiele blizn powstałych w rodzinnym domu. Owszem, teraz spał spokojnie, beztrosko rozwalony na łóżku, z czarnymi włosami układającymi się wokół jego głowy niczym aureola, ale w poprzednich latach spędził wiele nocy na walce z koszmarami, w których występowali członkowie rodu Blacków. Choć znalazł się w Gryffindorze, chyba nigdy nie wyswobodził się do końca spod ich wpływu; trochę jakby czarna magia spajająca cały ród była przekazywana z ojca na syna i krążyła w żyłach każdego z potomków.

Uciekająca Łania | Trylogia Łani 1 | ✓Where stories live. Discover now