9. Pete Wentz:

59 5 2
                                    


- Jejku! Tu jest wspaniale. – Komentuje Patty, prowadząc samochód i patrząc na wysokie wieżowce Manhattan'u.

Autokar z resztą zespołu jedzie przed nami. Co chwilę z okna kierowcy da się dostrzec rękę Joe'go, który wskazuje nam gdzie teraz mamy jechać. Chyba nie zdaje sobie sprawy, że wystarczy, jak włączy kierunkowskazy.

- Miasto jak każde inne. – Wzruszam ramionami.

- To prawda. – Przyznaje. – Ale i tak...

- Wspaniałe. – Kończę. – Wiem. Wiem. Powtórzyłaś to już milion razy.

- Nie doceniasz tego dlatego, że będąc tutaj tyle razy, nie zobaczyłeś nic oprócz wnętrz klubów. A i z tym byłby problem, gdybyś miał je rozpoznać. W końcu klub to klub. – Patty uśmiecha się.

- Okay. Zgodzę się. Nowy Jork różni się jedynie pod jednym względem od innych miast... - Zmieniam zdanie po chwili namysłu i podnoszę palec wskazujący do góry. Dziewczyna rzuca mi pytające spojrzenie. – Robią tu najlepsze imprezy na całym świecie. – Wrzeszczę i wystawiam głowę przez otwarte okno. Wtedy dostrzegam uniesiony w górę kciuk Trohman'a.

- Najwyraźniej się z tobą zgadza. – Mówi Patty rozbawionym tonem. – Jednak będziesz mógł się przekonać, że w tym mieście jest wiele innych miejsc, w których możesz się rozerwać, a nie miałeś o nich pojęcia.

- Czyli nie będzie imprezy? – Pytam przesadnie udając smutnego.

- Żartujesz?! Jak do jasnej cholery można jechać do Nowego Jorku i nie iść na imprezę?! – Burzy się dziewczyna. – Ale to będzie wisienka na torcie.

- Taaaaaaaak! – Drę się, a przejeżdżający obok nas ludzie, rzucają nam spojrzenia mówiące: „Cholerni turyści."


***

Wbiegamy do naszego pokoju i rzucamy torby na łóżko. Szybko się odświeżamy po kilku godzinach jazdy i zbiegamy do holu, gdzie czeka już reszta zespołu i... Debby. Dziewczyna podnosi rękę żeby się przywitać, a Patty rzuca się na nią i oznajmia jak bardzo się cieszy.

- Postanowiłam przyjechać trochę wcześniej i...

- Zabawić się razem z nami! – Tym entuzjastycznym okrzykiem przerywam wyjaśnienia reporterki.

- Od czego zaczynamy? – Pyta Joe.

- Naprawdę głupie pytanie. – Patty patrzy na niego przechylając głowę. – Zakupy!

- O tak. – Przyznaje Andy. – Przydadzą mi się nowe pałeczki! Bo ktoś... Nie będę wskazywał kto... Mi je połamał. – Moja dziewczyna się rumieni. – Co jest takiego w niszczeniu sprzętów, że musicie to ciągle robić?– Zastanawia się patrząc na mnie.

- Uff... A już myślałem, że chodzi o inne pałeczki. – Mówię, co wszyscy kwitują śmiechem. –A co do pytania... To fascynujące. – odpowiadam. – Okay. Chodźmy. Muszę kupić gitarę.

- I nie tylko. – Joe rzuca jedno spojrzenie na moje ubrania i zdegustowany odwraca wzrok.

Uśmiechnięci ruszamy w miasto. Wchodzimy i wychodzimy z tysięcy sklepów. Patty zaczyna narzekać, że wszędzie widzi żółte taksówki i że świat wyglądałby lepiej, gdyby wszystkie były błękitne, a Andy absolutnie się z nią zgadza. Joe w jednym z butików organizuje konkurs na znalezienie jak najbardziej rockowego stroju. Podoba nam się ten pomysł i moment później biegamy po sklepie, mijając się między wieszakami ze śmiechem. Trohman prosi sprzedawczynię, by ona oceniła stylizacje. Wszyscy po kolei wychodzą z przebieralni i prezentują swoje znaleziska. Ostatecznie „show" wygrywa Debby, która wyszukała gdzieś podarte spodnie i bluzkę, do tego kurtkę, rękawiczki, wysokie glany, a na głowie ma czarną fedorę. Na domiar złego wszystko jest w ponurych, czarnych barwach, a dziewczyna wczuwa się w rolę i wychodząc na „wybieg", gra na wyimaginowanej gitarze. Potem rzuca kapeluszem, a on zręcznie ląduje w rękach Patricka, który zakłada sobie go na głowę, a później kupuje. Wszyscy w sklepie zaczynają klaskać, a dziewczyna kłania się z uśmiechem.

Zaraz po zakupach postanawiamy iść na ściankę wspinaczkową. Hurley z zadowoloną miną wita ten pomysł i zaciąga nas do Chelsea Piers. W budynku znajdują się różne sale, do gry w siatkówkę, tenis, a nawet mały skatepark. Ścigamy się, kto pierwszy zdobędzie „szczyt", ale wygrana z góry jest już wiadoma. Oczywiście zwycięzcą zostaje Andy. Po półgodzinnym wysiłku, czeka nas jeszcze większy wysiłek, ponieważ Patrick wpada na genialny pomysł spaceru po Central Parku. Nie ma w tym nic złego, dopóki perkusista nie wypatruje rowerów. Patty i Joe szybko podchwytują pomysł i wypożyczają sześć pojazdów. Dziewczyna wyprzedza wszystkich, nawet Hurley na początku ma problem z tym, aby jej dorównać. Wszyscy zatrzymują się na górce i dopingują mi i Stump'owi. Wjeżdżamy na nią w tym samym czasie, zmęczeni przybijamy sobie z uśmiechem żółwika. Przemierzamy miasto z radosnymi okrzykami. W końcu wracamy do parku i zmęczeni siadamy na ławkach, sącząc wodę.

Dwie godziny później dajemy z siebie wszystko. Całe sto procent. Fani podskakują wrzeszcząc refren „The Phoenix". Spoglądam w bok i ze swojego miejsca widzę, że Debby i Patty świetnie się bawią za kulisami. Skaczą w rytm piosenki i śpiewają tekst razem z Patrickiem. Wydaje mi się, że to właśnie dzięki nim, ani razu go nie pomylił. Uśmiecham się, gdy widzę, że do wspólnej zabawy dołącza jeden z ochroniarzy. Dziewczyny biją mu brawo, kiedy robi moonwalk. Razem z Joe'ym biegniemy w swoją stronę, podskakujemy i mijamy się w locie. W sam raz by dobiec do mikrofonów na chórek: „The war is won. Before it's begun. Release the doves. Surrender love." Ktoś podaje mi flagę, więc wskakuję na swoją ukochaną ławeczkę i zaczynam nią machać.

- ... Wave the white flag!... – Krzyczy tłum.

-...Wave the white flag... - Szepczę, a przed oczami pojawia się ciemność. Później tracę równowagę i spadam w dół.


***

Nie czułem chwili upadku. Kiedy otwieram oczy, przed sobą widzę Patty i Stump'a. Jestem oparty o jeden z głośników, gdzieś za kulisami.

- JA-PIER-DO-LE. – Z jękiem dotykam bolącego miejsca z tyłu głowy. – Co się stało? – Pytam trochę zdezorientowany.

- Straciłeś przytomność. – Odpowiada z bardzo daleka Joe, choć w rzeczywistości widzę, że stoi za wokalistą. – I odebrałeś Patrickowi chwilę sławy. Właśnie miał skoczyć w publiczność. Jak mogłeś? Co z ciebie za przyjaciel? – Pyta uśmiechnięty od ucha do ucha.

- Cholera, Pete, jak się źle czułeś mogłeś powiedzieć, a nie jeszcze musiałeś wszystkim pokazać jaki to z ciebie zajebisty człowiek. – Hurley karci mnie spojrzeniem.

Odwracam się do Patty, która patrzy na mnie z troską.

- Widzisz. Nawet Andy twierdzi, że jestem zajebisty. – Uśmiecham się, a potem próbuję się podnieść i krzywię się z bólu.

- A ty dalej swoje. – Mówi Patty i przytula się do mnie.

- Naprawdę czułem się świetnie. Nie wiem co się stało. Może po prostu jestem zmęczony. – Mówię, kiedy Hurley i Patty pomagają mi wstać.

Zaczyna kręcić mi się w głowie i przechylam się w przód, więc perkusista zakłada mi moje ramię za swoją szyję, a wtedy z mojego gardła wydobywa się głośny krzyk. Wszyscy przyglądają mi się z przerażeniem.

- Co do kurwy...? Ludzie... Chyba połamałem sobie rękę. – Oznajmiam zwróconym ku mnie twarzą.


***

Po powrocie do hotelu nie mam już na nic siły. Jak dla mnie za dużo zdarzeń jak na jeden dzień. Debby zostaje z nami w apartamencie. Andy zwalnia jej swój pokój, a sam przenosi się na kanapę. Otwieram drzwi do naszego pokoju. Ściągam buty, a Patty pomaga mi zdjąć koszulkę. Potem rzucam się na łóżko.

- Uważaj. – Ostrzega mnie dziewczyna.

Jednak na późno. Plecami natrafiam na zakupy z dzisiejszego poranka. Przeszkadza mi to, ale nie mam siły się podnieś, a zmęczenie sprawia, że natychmiast zasypiam między torbami.


Don't let yourself fall!Where stories live. Discover now