10. Pete Wentz:

43 6 3
                                    


Budzę się z tępym bólem głowy. Z salonu dobiega mnie dźwięk łyżki uderzającej o szklankę. Cholera, jak ja nienawidzę tego dźwięku. Otwieram drzwi, a wtedy wszyscy rzucają mi zmartwione spojrzenie. Ciszę przerywa Patrick, który zaczyna coś mówić, ale podnoszę zdrową rękę na znak, żeby się zamknął. Zmierzam w stronę barku, czując na sobie wzrok przyjaciół.

- Jesteś pewny, że procenty z samego rana ukoją twój ból? – Pyta Joe, kiedy siadam koło niego na krześle i próbuję otworzyć butelkę.

- Co ty pierdolisz... Jaki ból? Nic mnie nie boli. Czuję się świetnie. – Patty robi minę, mówiącą: „Ta... Jasne." Udaję, że tego nie widzę i dalej męczę się z winem.

W końcu Trohman nie wytrzymuje i wyciąga rękę, by mi pomóc.

- Dzięki. – Przechylam głowę i opróżniam jedną trzecią butelki. – Niezłe. – Oznajmiam patrząc przez szkło na zawartość. Odwracam się do reszty, która uważnie mnie lustruje. – Przestańcie do cholery się na mnie cały czas gapić. Czuję się jak eksponat w muzeum. - Kiedy nikt nie odpowiada, wstaję i z winem w ręce wychodzę na korytarz. – Ta cisza doprowadza mnie do szału. – Mówię sam do siebie, z trzaskiem zamykając drzwi. – Teraz pójdziemy na randkę, kochana. – Zwracam się do butelki i upijam łyk.


***

Co można znaleźć na hotelowym dachu? Z pewnością spokój. Cholernie mi się nudzi, ale musiałem gdzieś wyjść by uwolnić się od ciągłego śledzenia każdego mojego kroku. Wchodzę na murek chroniący przed upadkiem i patrzę w dół, wyobrażając sobie, że spadam.

- To wszystko jest porąbane, kochana. – Mówię do flaszki, wciąż ściśniętej w dłoni.

- Jeśli chcesz skoczyć, nie krępuj się. – Słowa Joe'go sprawiają, że ze strachu przechylam się w przód, a wino wypada mi z ręki. Trohman przygląda się ze stoickim spokojem, kiedy z trudnością udaje mi się utrzymać równowagę. – Jednak nie sądzę, żeby złamanie było końcem świata. Za półtora miesiąca będzie po wszystkim. – Dodaje, gdy bezpiecznie siadam.

- Myślisz, że tylko o to chodzi? – Odwracam się do przyjaciela z wkurzoną miną.

- A o co? To wino także nie było warte twojej śmierci. Rozumiem... Nie mogliście być razem. Dobrze, że je rzuciłeś. Dosłownie. Myślę, że dzięki temu Patty wybaczy ci tą małą zdradę. – Mam ochotę przywalić gitarzyście, który z beztroskim uśmieszkiem opiera się o ścianę i przez okulary przeciwsłoneczne wpatruje w niebo.

- Tak właściwie od kiedy tutaj stoisz? – Pytaniem przerywam dręczącą mnie ciszę.

- Hym... Od początku. Po prostu poszedłem za tobą. Przysięgam... Nie wiedziałem, że będziesz opowiadał takie interesujące rzeczy. – Joe przesuwa szkła na czubek nosa, by rzucić mi radosne spojrzenie. – Naprawdę niewygodnie uprawia się seks w gipsie? – Szepcze gitarzysta, rozglądając się wokół, by sprawdzić czy nikt nas nie podsłuchuje. – W takim razie będę pamiętał, żeby uważać na swoje kończyny. – Puszcza mi oko, a ja kręcę głową z niedowierzaniem.

- Przypomnij mi, bo nie pamiętam... Zawsze taki byłeś, czy to nowojorskie powietrze ci zaszkodziło?

- Nie wiem, o co ci chodzi. – Trohman wzrusza ramionami. – Może wytłumaczysz mi to w drodze na dół. – Szybko dodaje: - Tej po schodach. Nie na skróty. Musimy wywiązać się z obietnicy złożonej Patty. Jeżeli to cię przekona do pójścia, to w zamian spełnię dzisiaj wszystkie twoje chore kaprysy.

- Jakiej, cholera, obietnicy?

- Hym... Mówi ci coś Empire State Building, mecz baseballu, impreza? – Wymienia Joe, a moja twarz rozjaśnia się na ostatnie słowo.

Don't let yourself fall!Where stories live. Discover now