13.Pete Wentz:

55 7 3
                                    


Ze snu wybudza mnie donośne nucenie. Patrzę na zegarek. Już południe! Świetnie znowu cały dzień zmarnowany. Podnoszę się i nawet nie zwracając uwagi na jakikolwiek ból, kieruję się w stronę przerażającego wycia.

Uchylam drzwi do łazienki. Andy stoi ze szczoteczką w zębach, pasta spływa mu po świeżo ogolonej brodzie, ale to kompletnie nie przeszkadza mu w śpiewaniu do swojego odbicia w lustrze.

- When you're standing there in your underwear. And my t-shirt from the night before. – Mimo woli spoglądam w co jestem ubrany. Dobra. Mam na sobie jego koszulkę, ale on i tak w żadnej nie chodzi. Pożyczyłem ją tylko. - With your messed up hair. – To chyba normalne skoro przed chwilą wstałem? - And your feet still bare. – Patrzę w dół. Okay... Zaczynam twierdzić, że ta piosenka to jakiś cholerny zbieg okoliczności. - Would you mind closing the bedroom door? Baby you don't have to rush. You can leave a toothbrush. At my place. At my place. We don't need to keep it hush. You can leave a toothbrush. At my place. At my place. – Już tego dłużej nie zniosę.

Chrząkam, a kiedy Hurley zatrzymuje się w pół słowa, unoszę brwi.

- Co? – Pyta Andy i rozpościera ramiona.

- Na razie jesteś w moim mieszkaniu, używasz mojej szczoteczki i... Mam nadzieję, że nie śpiewasz o mnie? – Pokazuję na swoją „ranną stylizację". – Poza tym... Tak właściwie co tutaj robisz?

- Wczoraj byłem z wami w klubie. – Oznajmia perkusista.

- I...?

- I... Tak właściwie... - Za moimi plecami odzywa się Brendon. Kiedy się odwracam, z zakłopotaniem zanurza jedną rękę w swojej czuprynie. – Ja pozwoliłem mu zostać.

- Mieszkasz tu od tygodnia, a już czujesz się jak właściciel. Twoja bujna wyobraźnia nie upoważnia cię do tego, żebyś sobie tym wszystkim rządził. – Wciskam palec w jego klatkę piersiową i patrzę do góry, by spojrzeć mu w oczy.

- Jejuś! Sorry Pete! Nie musisz się tak unosić. – Brendon podnosi dłonie w geście kapitulacji.

- Może i masz rację. – Przecieram oczy ze frustrowania. Zdaję sobie sprawę, że wyglądam teraz jak bezradne dziecko, które nie wie co powiedzieć.

- Chcesz kawę? – Pyta Urie.

- Normalnie jakbyś czytał mi w myślach. – Odpowiadam, przy okazji zwiewając i kierując się w stronę kuchni.


***

Zielone światło, które rozbłyska nad nami, daje mi sygnał i ruszam z piskiem opon.

- Chcesz nas zabić?! - Mówi roztrzęsionym głosem Andy z miejsca pasażera, trzymając się uchwytu nad drzwiami.

- Nie. Chcę was tylko trochę poobijać. - Oznajmiam po chwili, wskazując w lusterku na Brendona, który siedzi na tylnich siedzeniach auta i z każdym ostrym zakrętem uderza o jedną z szyb, próbując utrzymać równowagę. - To jest urok niezapiętych pasów. - Rzucam gdy lekko zielonkawa twarz Urie'go pojawia się pomiędzy fotelami.

- Stop... - Wydusza z siebie. Gdy gwałtownie się zatrzymuję, leci do tyłu i wbija plecy w oparcie siedzeń. - Dzięki. - Bełkocze, gramoląc się z auta. Kiedy wypada na zewnątrz, ląduje na kolanach i wymiotuje.

- Fuj... - Razem z Andy'm krzywimy twarze w zniesmaczeniu.

W tej samej chwili w radiu rozbrzmiewa piosenka DNCE "Cake By The Ocean", którą próbuję przełączyć, ale w rezultacie tylko ją pogłaśniam.

Patty. - Wracam do wspomnień, jednak już później, uderzam pięścią w urządzenie, syczę z bólu i masuje kostki. Do pojazdu wraca Urie.

- Ja pierdole, Pete. Wjem, że bardzo cieszysz się, że w końcu ściągnęli ci ten cholerny gips, ale ja chyba nie zasłużyłem sobie na to szczęście! Wiem, że jestem nieposłuszny, ale robię to w najgorszy możliwy sposób. - Brendon pozwolił sobie użyć mojego tekstu i wykorzystać go w swojej wypowiedzi.

Don't let yourself fall!Where stories live. Discover now