6. Peron... a później Narnia?

1.1K 68 19
                                    

- Jeden bilet do Brighton, proszę. Bez przesiadek. - powiedziałam do starszej pani w okularach, siedzącej za szklaną szybą. Kobieta spojrzała na mnie, a później na mój paszport, który zmienił mnie z Zosi na Emmę. Nie mogłam pokazać starego paszportu, wygrzebanego wczorajszego wieczoru ze skrzyni. Nie miałam odpowiednich dokumentów, pokazujących, że przebywam tu zgodnie z prawem, a tak poza tym był stary i w języku polskim, którego tutejsi ludzie nie rozumieją.

- Najbliższy jest dopiero o godzinie dwudziestej trzydzieści. - poinformowała, na co lekko się skrzywiłam. Do owej godziny zostało jeszcze trochę czasu, a ja sama byłam niemiłosiernie zmęczona całodniowym włuczeniem się po mieście.
Westchnęłam i skinęłam głową, że zgadzam się na kupno biletu. Kobieta przyjrzała się mi ciekawym i dość nachalnym wzrokiem, po czym wręczyła mi bilet. Zapłaciłam za niego i odeszłam od lady, by usiąść na najbliższej ławce, która nie znajdowała się daleko.

Na peronie nie było dużego ruchu jak w dzień. Z niektórych wagonów wychodzili uśmiechnięci ludzie, dziękując, że długa podróż wreszcie się skończyła. Zauważyłam pewną kobietę, miała ona na oko może dwadzieścia lat. Przestąpywała z nogi na nogę, zapewnie na coś czekając, a jej wzrok wędrował co róż to w prawo to w lewo. Brązowe włosy kobiety spływały kaskadami na jej ramiona, a niebieska sukienka falowała wraz z podmuchami wiatru. Nie dało się ukryć, iż była urodziwa.
W pewnym momencie usłyszałam gwizd, oznaczający przyjazd kolejnego pociągu. Drzwi maszyny po krótkim czasie otworzyły się, a wychodzący z niej ludzie rozciągali się po długiej podróży. Jedna z owych osób nosiła zwykły, wojskowy frak w kolorze ciemnej zieleni. Był to dobrze zbudowany mężczyzna o czarnych włosach, który trzymał na ramieniu wypłowiałą torbę

Na jego widok brązowowłosa uśmiechnęła się szeroko i jak najszybciej podbiegła do mężczyzny. On, gdy tylko ją zobaczył, chwycił kobietę w ramiona i zakręcił nią kilka razy, po czym zagłębił ich usta w głębokim pocałunku.

Uśmiechnęłam się lekko na tą jakże piękną, miłosną scenę. Też chciałabym się kiedyś tak zakochać. Zakochać tak jak oni, że mimo zapewnie długiej rozłąki, ich uczucia do siebie nie zmalały, a wręcz urosły. To było by coś pięknego.

Jednak kto byłby w stanie pokochać kogoś takiego jak ja? Wiecznie narzekająca dziewczynę, która nie liczyła się ze zdaniem innych. No właśnie, nikt.

Siedząc na ławce, zagłębiam się w w krainie swoich myśli, a raczej wspomnień, które nawiedziły mnie dość niespodziewanie.

Gospoda, w której się znajdowaliśmy, nie była zbyt duża. Kuchnia i jeden pokoik, chyba wystarczający dla starego, osowiałego pana. Posiadał on małe gospodarstwo - kury, kaczki, dwa konie, kilka świń i trzy krowy. Na imię miał Zbigniew, jak opowiadał, dostał je po ojcu, który zmarł kilkanaście lat temu, a dziesięć lat później jego żona. Mimo złego losu był złotym człowiekiem o nieskazitelnym sercu. W jego chacie wisiała podobizna Maryji z Dzieciątkiem Jezus, co tylko utwierdzało mnie, że był mocno wierzącym człowiekiem.

Kiedy zmarznięci i wygłodniali razem z Jankiem zapukaliśmy w drzwi jego domu, przyjął nas z otwartymi rękoma, dosłownie wpychając nas do środka. Nakarmił nas i ubrał, tak jak on mówił: "Zrobił tak, jak zrobił by każdy". Jednak dla mnie i dla mojego przyjaciela, był on niezaprzeczalnie, takim w swoim rodzaju, bohaterem.

- Więc skąd jesteście? - zapytał piwnego wieczoru starzec.

- Z Warszawy, prosze Pana. - odpowiedział lekko uśmiechnięty Janek.

- Oh, Warszawa. - rozmarzył się Zbigniew, patrząc co róż to na mnie, to na Janka. - Przepiękne miasto. Tam własne poznałem Jadwinę. - mówił, mając na myśli swoją zmarłą żonę. Zawsze, gdy ją wspominał, miał wesoły wyraz twarzy, który wręcz wyrażał, że on o niej nigdy nie zapomni.

Last WordsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz