10. Ratunek...

892 65 7
                                    

- Zostawcie mnie! - krzyknęła Łucja, gdy pewien oprych próbował wepchnąć ją na drewniany powóz, gdzie siedziały inne kobiety ze związanymi rękami. Szarpałam się na wszystkie strony tak samo jak brązowowłosa, ale mój upór zdawał się na nic, mężczyzna był silniejszy niż ja i koniec końców wylądowałam tam, gdzie dziewczyna oraz Eustachy.

Nie miałam zielonego pojęcia co w tej chwili powinnam zrobić, nie było żadnego wyjścia - zakuci w łańcuchy jak zwierzęta, traktowane bez krzty człowieczeństwa.

Spojrzałam na inne kobiety. Nie mogłam nie zauważyć, że w śród nich znajdowały się jeszcze dziewczynki, mające może z jedynaście, dwanaście lat o rumianych policzkach i nieskazitelnej cerze. W oczach dzieci, jaki i wszystkich widniał prawie namacalny strach, który mogłam wyczuć od razu. Nie dziwiłam się im, może dlatego, że sama bardzo dobrze znałam owe uczucie bycia w pułapce bez jakiegokolwiek wyjścia. Przecież nikt nie chciałby znaleźć się w takiej sytuacji - zniewolony, pozbawiony wolności oraz człowieczej dumy. Przez niedługie, jednak pełne złych i pozytywnych chwil życie, nauczyłam się, iż ludzie nie przegapią okazji, by się wzbogacić, nawet za cenę ludzkiej wolności, która w tym przypadku nie znaczyła nic a nic, a wręcz mieszana była z błotem.

- Nie martwcie się. - odezwała się spokojnym głosem Łucja, siedząca na przeciwko mnie. Bardzo starała się zapanować nad drżącym od strachu głosem, jednak po tylu przeżyciach na wojnie, bez problemu mogłam wypatrzeć z jej oczu i wysłuchać z głosu brunetki to, iż się boi. - Król Edmund i Król Kaspian nas uratują. Zaraz przybędą, a my wszyscy będziemy wolni.

Mimo przekonywującego tonu dziewczyny, nikt nie wyglądał na pewnego owych słów, tak samo jak ja. Co mogli zrobić, siedząc w czarnych, zatęchłych lochach, niewiadomo gdzie? Choć mogą prawdopodobnie nie żyć? Każdy odwrócił wzrok, jakby ich stopy były najbardziej interesującą rzeczą na cały świecie, próbując nie zaprzątać sobie myśli zbędną nadzieją.

- Kto ma nas uratować? Na pewno nie Edmund. Może umie władać mieczem, ale na pewno nie mózgiem.- zaszczebiotał zły Eustachy, bezradnie opadając na oparcie drewnianej ławki w powozie. - Zginiemy tu.

- Grunt to myśleć pozytywnie? - zaśmiałam się tak sarkastycznie, że mnie samą na moją barwę głosu przeszły zimne ciarki. Nadzieja powoli uciekała że mnie, jak powietrze z przebitego balona.

Nie minęła chwila od wypowiedzenia prze ze mnie owych słów, a drewniany powóz stanął z niemałym zgrzytem na - jak mi się wydawało - starym dziedzińcu, gdzie na środku ustawione było dziwne podwyższenie, wykonane ze starego drewna. Na nim stał stary, brodaty mężczyzna z dziwnym uśmiechem na pomarszczonej twarzy, który zapewne był sprzedającym.

W pewnej chwili do wozu podszedł czarnowłosy mężczyzna z szablą w dłoni i grożąc nam bronią kazał wysiadać z powozu i być posłusznym, bo w innym wypadku spotka nas kara. Wiedziałam, że sprzeciwianie się na nic się nie zda, więc próbując uspokoić szarpiące mną nerwy, wysiadłam z niego potulnie jak baranek. Tak samo postąpiła Łucja, która stanęła obok mnie, posyłając mi pocieszające spojrzenie.
Tajemniczy oprych prowadził nas prosto pod drewniany podest, wokół którego stali ludzie, przede wszystkim mężczyźni, ubrani w widocznie drogie i zadbane szaty. To pewnie kupujący. - przemknęło mi przez myśl.

- Ach! Panowie, tylko spójrzcie, nowy towar! - zabrzmiał obrzydliwie brodacz, stojący na podeście, wskazując na nas gestem ręki. Wszyscy zebrani zaśmiali się głośno, co spowodowało zimne ciarki, przechodzące przez mój kręgosłup.
Staruch zwrócił swoją pomarszczoną twarz w stronę przedmiotów do sprzedania - czyli nas - i patrząc po kolei na każdego z zebranych, w jednej sekundzie jego spojrzenie natrafiło moje. Ten tylko uśmiechnął się tak szeroko, że mogłam zauważyć jego żółte jak słońce zęby, po czym kazał swoim pachołkom przyprowadzić mnie na podest.

Last WordsWhere stories live. Discover now