Rozdział 1

6.2K 166 56
                                    

Katrina

Spakowałam wszystko co moje, niektóre ciuchy Olivi i kilka koszulek ojca. Zabrałam walizkę i ostatni raz spojrzałam na mój pokój wiedząc, że patrzę na niego ostatni raz. 

Znowu zabrało mi się na płacz, niepohamowany płacz, który leje się jak wodospad. Wyszłam z policjantami z mojego domu i skierowaliśmy się do radiowozu. 

Moja rodzina zawsze była szanowana, nigdy mi niczego nie brakowało. Mimo, iż mogłam mieć wszystko na zawołanie, nie byłam zachłanna. Zawsze znałam granice, choć nikt mi ich nie dawał.

 Udaliśmy się do najlepszego domu dziecka w, którym mam spędzić nie wiadomo ile czasu. Droga zajęła nam 30 min. Policjanci cały czas próbowali mnie zagadywać, ale ja nie byłam chętna do rozmów. Gdy dojechaliśmy na miejsce moim oczom ukazał się najprawdopodobniej czteropiętrowy budynek, z czerwonej cegły. Przed nim był ogromny ogród z placem zabaw, fontanną i wszelkiego rodzaju roślinnością. Wzięłam walizkę i poszliśmy do drzwi. Środek okazał się być bardziej nowoczesny niż myślałam. Głównymi kolorami był czarny i biały.

Przy recepcji zauważyłam młodą kobietę około 30-stki, w białej koszuli. Dołu nie widziałam ,bo  siedziała przy biurku recepcji.

-Dzień dobry. - przywitał się jeden z policjantów. Kobieta oderwała się od komputera i spojrzała na mnie. Uśmiechnęła się, czego ja nie odwzajemniłam.

-Dzień dobry - również się przywitałam tylko, że moje przywitanie było jakby... obojętne?

-Witam, ty jesteś Katrina prawda? - zapytała nadal uśmiechając się. Skinęłam głową na potwierdzenie. - Choć, zaprowadzę cię do twojego pokoju. Oh... i daj tą walizkę, musi być ciężka. - kobieta chciała mi pomóc, ale ja odsunęłam się o krok.

-Nie dziękuję, dam radę. - odpowiedziałam bez emocji. Ona nie była zadowolona z mojej odpowiedzi, ale nic nie powiedziała tylko ruszyła przodem. Ja ruszyłam za nią. Gdy szliśmy po schodach, przedstawiła się jako Maya. 

To dosyć mało spotykane imię w Los Angeles (wszystko dzieje się w Los Angeles). Powiedziała, że będę miała pokój z jedną dziewczynką. Nazywa się Inez i jest w moim wieku. To imię wogle mało spotykane. W między czasie Maya wyjaśniła mi wszystkie zasady.

-Zasada pierwsza, nie ma romansów z chłopakami. Druga, nie biegamy po korytarzach. Trzecia, słuchasz się mnie i innych opiekunek. Czwarta, jak coś się dzieje np. potrzebujesz rozmowy czy czujesz się zagrożona od razu informujesz mnie albo inną dorosłą osobę. Piąta, między 22.00 a 7:30 jest cisza nocna. Z takich ogólnych zasad, to chyba wszystko. O i jeśli nie polubisz się z kimś, powiedz od razu to coś z tym zrobimy. - zakończyła a ja przytaknęłam.

-Dziękuję - powiedziałam nadal bez emocji.

-To moja praca kochanie. - odpowiedziała z uśmiechem.

No właśnie, to twoja praca. Za to ci płacą, a nie robisz tego bezinteresownie.

Pomyślałam, ale o dziwo nie powiedziałam tego na głos. Jestem raczej osobą szczerą, przez co nie miałam za bardzo przyjaciółka w podstawówce. Była jakaś Maria, ale z nią tylko trochę gadałam, ale żeby nazwać ją przyjaciółką, to bym nie mogła. 

Stanęliśmy przed drewnianymi drzwiami, z numerkiem 55. Kobieta zapukała w nie, a po chwili usłyszeliśmy ciche "proszę", po czym Maya otworzyła drzwi. Pokój był piękny, w białych i beżowych odcieniach. Dwa białe biurka, kilka roślinek, ogromne okno, szafa, szara huśtawka do przesiadywania, oraz dwa łóżka, a nad nimi półki. Na jednym była granatowa pościel, a na drugim siedziała brunetka w krótkich, falowanych włosach, czarnych dzwonach i białym topie.

Zaadoptowana przez mafiozówWhere stories live. Discover now