Rozdział 12. Głos rozsądku.

161 28 91
                                    



Stała przed lustrem w korytarzu swojego mieszkania i nie mogła się uspokoić. Cały czas czuła na swojej rozpalonej skórze rozgorączkowane pocałunki Draco. Było to uczucie tak silne, tak intensywne, że musiała dotknąć swojej szyi i ust, aby się przekonać, że to była prawda.

Była i temu wcale nie zamierzała zaprzeczać.

Najlepsza z możliwych, która mogła się jej przytrafić.

Jego pocałunek był szczery, pełen pasji, a ona mogła się nim rozkoszować, chwytając każdą chwilę, każdy moment, każde muśnięcie spragnionych ust.

I to ona znowu wszystko zainicjowała.

Draco stał się jej słabością. Słodkim zerwaniem z trudną rzeczywistością. Tym niezwykle silnym elementem rozbudzającym jej skrywaną od dawna tęsknotę.

Do czego to doszło. Oderwała palce od zaczerwienionych ust i opuściła dłonie. Musiała wziąć się w garść i to szybko, tak, jak to robiła zawsze, gdy coś ją przerastało.

Gdy miała przeogromną ochotę, by ta słabość powtórzyła się niezliczoną ilość razy.

Cholerny Draco, że też musiał przestać i zniknąć, gdy tak niewiele brakowało, by wszedł z nią do mieszkania, a wtedy... wtedy nie byliby w stanie się od siebie oderwać.

Tylko jak ona miałaby sobie poradzić z konsekwencjami takich wydarzeń?

Jednym machnięciem różdżki zapaliła świece w tej części mieszkania, do której zmierzała, zostawiając swoją torbę na wieszaku i uprzednio zrzucając buty.

– Ileż można na ciebie czekać?

Hermiona podskoczyła i złapała się odruchowo futryny drzwi, w których zatrzymała się strwożona, słysząc czyjś głos.

– Ale mnie przestraszyłaś! – rzuciła z naganą, dostrzegając siedzącą na sofie Ginny w otoczeniu kotów, które również miny miały karcące.

– Ja cię przestraszyłam? – Ginny zapytała niewzruszona, po czym mówiła dalej, nie zmieniając wyrazu twarzy. – To chyba ty zapomniałaś o tym, że byłaś ze mną umówiona na wieczorne wyjście. Tobie się to nie przydarza.

– Byłyśmy umówione na czwartek – odpowiedziała Hermiona, siadając w fotelu. – A dzisiaj jest przecież...

– Czwartek.

Hermiona spojrzała na nią, nie dowierzając, by za chwilę skubnąć palcami górną wargę.

– O, cholera. Pomyliłam dni.

– W istocie.

– Przepraszam. Ostatnio mam sporo na głowie – wyznała Hermiona, prostując się w fotelu. – Mogłaś wysłać mi sowę.

– Mogłam, ale gdy już się wystroiłam i czekałam w Trzech Miotłach, to nie miałam ochoty pożyczać sowy od Rosmerty, czy wracać do siebie. Za dużo zachodu. Spożytkowałam ten czas inaczej – Uśmiechnęła się lekko i tajemniczo. – A potem wpadłam tutaj i zobaczyłam twoje biedne, osamotnione kotki, które nakarmiłam. Najbardziej narzekał Joey. Wrzeszczał jak opętany. Musiał być nieludzko głodny.

Chandler, Joey i Ross nawet się nie ruszyli, otaczając wciąż Ginny, ich dzisiejszą wybawicielkę. Hermiona wiedziała, że są na nią wściekłe za nieobecność, ale w tym samym stopniu była przekonana, że wychodząc rano z mieszkania, zostawiła odpowiednią ilość karmy i wody. Teraz pewnie dużo czasu minie, zanim jej wybaczą, ale już to wielokrotnie przerabiała. Pracując w Mungu, często zdarzało jej się pracować po godzinach. Ukłucie wyrzutów sumienia przypomniała jej boleśnie, że tym razem wróciła później nie przez obowiązki, a przynajmniej nie do końca przez nie.

Mistrzostwo Świata  [Dramione]Waar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu