Carl wstał tego dnia dość wcześnie. Przeciągnął się po wyjściu z namiotu i rozejrzał w poszukiwaniu znajomej twarzy. Zobaczył jak jego ojciec i T-dog pakują sprzęt do wielkiego dostawczaka.
-Co dzisiaj tak wcześnie?- podszedł do otwartych drzwi. W środku na pace stała Andrea i Jacqui, które układały torby z bronią i innymi rzeczami, które mogłyby się przydać.
Rick odwrócił się do syna.
-Brakuje już jedzenia i nabojów.- powiedział rzucając kolejną torbę do dziewczyn.
-Mhm... rozumiem.- powiedział Carl z zamiarem odejścia.
Kiedy znajdował się dwa metry od furgonetki, nagle naszedł go wspaniały pomysł. Szybko obrócił się na pięcie i szybkim krokiem podszedł do ojca.
-A czy ja też mógłbym pojechać?- zapytał niepewnie.
Rick odwrócił się do niego i zmarszczył brwi.
-Słucham?- zapytał z niedowierzaniem. -Carl czy ty wiesz co się dzieje...
-Tak wiem. Wiem co się dzieje w mieście. Wiem, że jest niebezpiecznie... ale wiem też, że kiedyś będę musiał stanąć z nimi twarzą w twarz. Muszę nauczyć się walczyć ze sztywnymi. Wiesz, że mnie przed tym nie uchronisz. Nie jestem już dzieckiem tato.- mówił bez żadnego wdechu. Po zakończeniu nabrał do ust powietrza i wrócił do normalnego oddechu.
Rick zastanawiał się przez chwilę jakiego argumentu użyć, ale wiedział, że przegrał już na starcie. Westchnął i wskazał mu pakę.
-Wskakuj młody.- powiedział, opierając ręce na biodrach z westchnięciem.
Carl spojrzał na ojca z otwartymi ustami. Nie wierzył w to, że mógłby się na to zgodzić. Wpatrywał się w niego jak w obrazek.
-No... już. Bo zaraz zmienię zdanie.- skinieniem głowy wskazał na samochód. Rick uśmiechnął się na widok twarzy syna.
Chłopak otrząsnął się i wskoczył na pakę, a Jackson i Morales zaraz za nim. Rick zamknął drzwi i ruszył do kabiny. Usiadł na miejscu kierowcy.
-No to ruszamy.- odpalił silnik.
***
Na swój cel wyznaczyli centrum handlowe w sercu Atlanty. Rick zatrzymał się parę metrów przez tabliczką z napisem "Witamy w Atlancie". Wyskoczył na zewnątrz, a tylne drzwi otworzyły się z impetem i wyszli z nich po kolei Andrea, Jacqui, Jackson, Morales i Carl.
-To dalej idziemy pieszo.- powiedział Rick, ruszając w stronę paki.
Po kolei podawał każdemu broń. Na koniec Carl dostał Black Berette.
-Po drodze do centrum handlowego jest sklep z bronią. Sprawdźmy go.- powiedział Theodore.
Carl spojrzał na niego i skinął głową.
YOU ARE READING
PRAWIE MARTWA - The Walking Dead
FanfictionJako dziecko Bella chciała być nieśmiertelna. Bała się umrzeć i pójść do piekła zamiast nieba. Miała nadzieję, że Pan Bóg pozwoli jej żyć wiecznie. Jednak, kiedy weszła w nastoletni wiek wszystko się zmieniło... ona się zmieniła. Już nie była jak ta...