Długi lot

345 12 5
                                    

Ruszyliśmy dalej. Dziewczyna głaskała mnie po głowie, chcąc mi w jakiś sposób ulżyć. Dan patrzył ciągle w lusterko, ale nie na pojazdy z tyłu, tylko na moją osobę. Liczył, że wychwyci jakieś zmiany w zachowaniu albo, że znów zasnę. Mógł pomarzyć. Wiedziałam, iż muszę zachowywać się normalnie, bo będą chcieli- a raczej Sara- zabrać mnie do szpitala. Nie mogło być to trudne. Przecież faktycznie było o wiele lepiej. Ciekawość i troska wzięła nad nimi górę:

- Wszystko okej?- zapytali zgodnym chórkiem. Pokiwałam na „tak”.

- Wiem o czym myślicie. Niestety nie zawieziecie mnie do lekarza, ani nie powiem wam co mi się tak naprawdę przyśniło. Czuję się dobrze.- wydawało mi się, że mogłam być trochę ostra i wymijająca. Istne igranie z ogniem, gdyż moja przyjaciółka nienawidziła ignorowania.

- Nie piśniesz nawet mi?!- krzyknęła oburzona.- W dodatku...

- Już jesteśmy .- przerwał jej chłopak.

- Trwałam w przekonaniu, że koniecznie będziecie chcieli mi zapewnić opiekę medyczną, a to jest lotnisko. Fajnie.- powiedziałam patrząc przez okno na miejsce parkingowe, do którego zmierzaliśmy.

- Jak „spałaś”, to trochę panikowałam i chciałam żeby cię ktoś zbadał albo dał jakieś pigułki, ale ten tu, za kierownicą mówił, że to będzie zbędne oraz, że dasz sobie radę.- wyszeptała nadal obrażona dziewczyna. Gdy auto się zatrzymało wszyscy z niego wysiedliśmy, po czym zabraliśmy swoje bagaże. Miejsca takie jak to budziły we mnie strach, ponieważ jako mała dziewczynka kilka razy się w nich zgubiłam, co kończyło się masą stresu i płaczu.

- To nie mój samochód, ale zamierzasz go tak zostawić, aż przyjadą, odholują ci go, a ty będziesz płacić mandat?- zapytałam od niechcenia.

- Oddałem go pewnemu znajomemu. Jeśli będziemy wracać, to mi go z powrotem pożyczy.- kiwnęłam głową na znak, ze rozumiem. Zastanawiałam się kiedy udało mu się załatwić bilety.

Szliśmy po parkingu położonym przed sporym, srebrnym budynkiem z niebieskim napisem na ścianie: „London Luton Airport”. Weszliśmy na chodnik, który prowadził wprost do przeźroczystych, automatycznych drzwi. Wszędzie była masa ludzi- na zewnątrz jak i w środku- co napawało mnie zachwytem, a jednocześnie gdzieś czułam obawę przed zagubieniem się. Jasnobeżowa podłoga z marmurowych paneli podłogowych słabo obijała postacie stojące na niej jak i różne przedmioty. Natomiast wielki i biały sufit był podpierany przez masę kolumn stojących po skosie oraz posypany mnóstwem lamp oświetlających to wielkie skupisko ludzkie. Od razu skierowaliśmy się ku odprawie. Czekanie latami, aż kolejka się skończy i nieprzyjemne naruszanie cudzej prywatności sprawdzając zawartość toreb, kieszeni, walizek, a także kompromitujących zdjęć w paszporcie. Dodatkowo stresujące mnie sprawy z biletami. Zawsze miałam obawę, że w samolocie, jak na złość, posadzą mnie najdalej rodziców lub bilety okażą się fałszywkami. Tym razem poszło gładko, jednakże nigdy się nie przekonam do tego rodzaju podróżowania. O dziwo do lotu zostało jeszcze pół godziny. Część gdzie były sklepy z jedzeniem, a także różne knajpki okupywała masa turystów bądź miejscowych chcących się przemieścić. Sara była bardzo głodna, więc ona poszła coś zjeść, ja wolałam posiedzieć i pogadać na tematy, które zaplanował wampir. Usiadłam na plastikowych krzesełkach- w kolorze granatu- gdzieś z boku, pod wielkim oknem. Znacząco poklepałam miejsce obok mnie żeby chłopak też usiadł. Gdy już to zrobił przeszłam do konwersacji:

- Gdzie się zatrzymamy na miejscu?- mówiłam to jednocześnie bawiąc się znaczkiem przyczepionym do mojej torby z danymi, gdyby się zgubiła.

- Prawdopodobnie w jakimś moteliku, w Północnej Virginii. Dokładnie nie wiem. Jednak, jeśli cię to pocieszy, to tylko na chwilę.

Powołanie smoka [Zawieszone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz