Nieszczęście wisi w powietrzu

274 15 5
                                    

Sara podbiegła do mnie i mocno mnie przytuliła odwracając od drastycznej sceny. Ona również starała się nie patrzeć.

- Alice...- męski, cichy głos przerwał naszą rozpacz. Był ciężko słyszalny, jednak wiedziałam do kogo należy, mimo tonu wskazującego na silne wyczerpanie zdrowotne. Spojrzałam w piękne, jadeitowe oczy dziewczyny. Zrozumiała o co chodzi. Też słyszała jak niemalże konający Daniel mnie wzywał. Złapałyśmy się za ręce, dodając odwagi i ruszyłyśmy w stronę chłopaka. Smród zgnilizny bijący od trucheł biednych, zamęczonych pierzastych stworzeń był nie do zniesienia. Będąc już przy przyjacielu kucnęłam i objęłam jego twarz dłońmi.

- Co się stało?- wargi mi drżały. Rozchylił powieki by móc mnie widzieć.- Przecież... Nie dam sobie rady. Nie mam pieniędzy na powrót. Jesteś mi potrzebny!- dość lamentów jednego dnia. Powstrzymywałam się od płaczu.- Jesteś moim wampirzym stróżem...- dźwięki wydobywające się z mojej krtani były rozpaczliwe.- Ja przywiązałam się do ciebie, powiedz, że nic ci nie będzie.- wyszeptałam, nie wiedząc nic od litrów słonych łez, którym dzielnie nie pozwalałam się wydostać. Uśmiechnął się lekko odsłaniając bialutkie kły. Znieruchomiał. Oczy stały się puste. Niemalże źrenice zlały się z tęczówkami. Mijały minuty. Chwila za chwilą, a jego szczęście namalowane na beznamiętności się nie zmieniało.

- Na litość boską! Odpowiedz, cholerny draniu!- wykrzyczała z pełnym bólem, szlochając, Sara.- To twoja wina, a ty zamierzasz umrzeć?!- nie słyszałam by kiedykolwiek tak się unosiła. W mokrych oczach kryła się zieleń wściekłości. Pisnęła tak głośno, że echo roznosiło się moment, a ptaki odleciały z drzew. Wskoczyła na jego klatkę piersiową, owiniętą rękoma, splątanymi w łańcuchach, po czym silnie uderzała w jego prawą pierś. Na początku pomyślałam, że chcę się wyżyć, ale to była po prostu desperacka próba reanimacji. Strata szatyna bolała bardziej, niż to co działo się w samolocie lub to co mi się śniło, lecz było coś co wywoływało u mnie największy żal. Obserwowanie mojej przyjaciółki w stanie tak beznadziejnym.

- Zostaw go. To nic nie da.- powiedziałam jej do ucha kładąc dłoń na plecach, ale nie poskutkowało.

- Dlaczego ty nic nie robisz?!- spojrzała na mnie z wyrzutem.- To twój chłopak!- puściła ciało i wstała. Cała się trzęsła. Próbowała obarczyć winą innych dookoła.

- Nie sugeruj mi, że to moja sprawka, że to ja chciałam żeby to tak się skończyło. Okropnie cierpię... Ty też, więc właśnie dlatego musisz wyluzować.- przetarłam mokre ślepia. Starłam prędko to co spływało po moich policzkach.

- Mówisz, jakby cię to nie ruszyło, jak jakąś nie czułą maszynę!- zaciskała pięści z gwałtownych emocji.

- Mylisz się.- spuściłam głowę w dół.- Co z nim zrobimy? Nie chcę go tu zostawić. Należy mu się pochówek.

- Teraz cię to obchodzi?- zapytała głosem pełnym jadu.- Jesteś ohydna! Udajesz kogoś kim nie jesteś, a nie jesteś dobrym człowiekiem! Brak ci empatii, miłości...- przytuliłam ją jak najmocniej potrafiłam, bo wiedziałam, że chciała wyładować wszystko na mnie, niestety to co mówiła nie ukuło mojego ego, a duszę. Gdzieś w głębi stwierdziłam, że ona ma rację.- Przepraszam.- wymamrotała.

Usłyszałyśmy głośnie klaskanie z góry.

- Wspaniałe przedstawienie.- w koronach drzew czaił się Cyprian. Myśl, że smak wolności, który dane mi było zaznać miał przepaść napawała mnie strachem, co równało się z napięciem wszystkich moich mięśni. Byłam gotowa to ucieczki w każdym momencie.- Chyba pora wracać. Oczywiście nikogo nie ominie kara za ten incydent.- nie widziałam go, a co dopiero jego twarzy, ale mogłam się domyślić, że był ucieszony od ucha do ucha. Wtem obok nas pojawiło się kilka innych wampirów w tych charakterystycznych dla Varditów garniturach. Mimo, iż starali się upozorować kamienne twarze widziałam gdzieś ten obłąkańczy uśmieszek rasowych zabójców.

Powołanie smoka [Zawieszone]Where stories live. Discover now