Rozdział I

6.3K 225 68
                                    



01 września 1998

Deszcz zacinał w szybę, w dziwnie spójnym rytmie, z miarowym stukotem kół pociągu. Zbliżała się jesień - pora mgieł i chłodu. Wszystko wydawało się bardziej szare i ponure. Świat był skąpany w marazmie i dławiącym poczuciu niepewności. Iskierki nadziei były coraz rzadsze, a wiara w to, że to wszystko szybko się skończy umarła ledwo trzy miesiące temu.
Strach – o przyszłość, o jutro, o teraz. Czy widywała inne emocje? Od dawna nie.

Kiedyś te podróże były pełne śmiechu, przekomarzania i emocjonujących historii – resztek słońca, skradzionych z wakacji. Wzajemnie dzielili się swoimi opowieściami o przygodach, planach na nadchodzący rok, zgadywaniem, kto wygra w tym razem Puchar Domów, a kto Puchar Quidditcha. Wszędzie było słychać świst papierków po czekoladowych żabach i wybuchy radości, gdy ktoś natrafił na fasolkę o smaku kociej karmy.
Dziś tego nie było.
Rozmowy prowadzono szeptem. Spojrzenia były podejrzliwe. Niepewność. Nikt nie był do końca zorientowany, kto z kim trzyma i komu można naprawdę zaufać, a ogólna sytuacja była napięta do granic możliwości.

Westchnęła i potarła skroń. Za dziesięć minut miała spotkanie prefektów. Spotkanie, na które ze wszystkich sił nie chciała iść. Wiedziała jednak, że nie ma wyjścia. Plakietka Prefekt Naczelnej, przypięta do jej szkolnej szaty, ciążyła jej niczym kamień u szyi. Jednak Zakon nie mógł sobie pozwolić, by ktoś inny otrzymał tę funkcję. Nie, kiedy wojna wciąż trwała, a równowaga sił była taka niepewna.

Starcie w maju Harry'ego i Voldemorta, nie przyniosło ostatecznego rezultatu. Czarny Pan uciekł z pola walki, a Harry został poważnie ranny. Ekspresowo powołano nowe ministerstwo, które uznało szumnie, że Voldemort jednak nie żyje i wszystko jest w porządku, a wojna się skończyła. Nikt, tak do końca nie wiedział, czy to głupota czarodziejów, którzy stali teraz na czele władzy, czy też nadal Voldemort pociągał tam za wszystkie sznurki.

Zakon Feniksa szybko przegrupował siły i postanowił wzmocnić swoje działania, domyślając się, że inwigilacja przeszła na kolejny poziom – i choć ministrem został Gawin Robards, dawny szef Biura Aurorów, to nie mogli zaufać w bezstronność nowego ministerstwa. Wystarczyło wspomnieć, że wszystkich domniemanych śmierciożerców uniewinniono, motywując ich działalność na rzecz Voldemorta, stosowaniem na nich klątwy Imperius. Mówiło się, że wszyscy poplecznicy Czarnego Pana zeznali tak pod Veritaserum. Hermiona podejrzewała, że ktoś musiał uwarzyć im skuteczne antidotum na eliksir prawdy. Osobiście stawiała, że był to sam Severus Snape – wciąż obecny dyrektor Hogwartu. On, a także Draco Malfoy, zeznali jednogłośnie, że Albus Dumbledore, sam spadł z Wieży Astronomicznej przed dwoma laty... Tylko Harry znał prawdę, ale Zakon nie mógł dopuścić go do zeznań, w obawie, że gdy stawi się w ministerstwie stanie mu się jakaś krzywda. Z tego samego powodu, mimo nakazu nowego Wizengamotu o konieczności ukończenia edukacji przez wszystkich uczniów Hogwartu, którzy nie uzyskali wyniku z owutemów, Harry z nimi nie wracał. Hogwart nie był już dla niego bezpiecznym miejscem...


Propaganda głosiła, że wszelkie problemy zostały zażegnane. Wojna się skończyła, a nowe ministerstwo pracowało nad szeregiem korzystnych ustaw, które miały odnowić i umocnić czarodziejski świat. Jednak Hermiona nie łudziła się, że tak się stanie. Dookoła nich szykowało się coś wielkiego i gorszego niż majowe starcie na polach Hogwartu, które odbiło się na wszystkich ogromną traumą. Nigdy nie byli bliżej śmierci niż owego deszczowego dnia. Dzielnie starali się ruszyć na przód, ale strata Freda, braci Creveey czy Moody'ego nadal bardzo bolała, a koszmary nie odpuszczały. Hermiona ze wszystkich sił usiłowała wspierać Rona i Ginny, choć sama w głębi siebie ukrywała swój ból, strach i tęsknotę za rodzicami. Minął ponad rok... Doskonale wiedziała, że jeśli nie odnajdzie ich w przeciągu trzech lat od rzucenia czaru, nie odzyska ich już nigdy. A nikt nie potrafił jej powiedzieć , kiedy ta wojna mogła się skończyć. Bała się pomyśleć, co będzie działo się dalej.

Mimowolnie potarła swoje lewe przedramię. Napis „szlama" wyryty jej przez Bellatrix wciąż słabo się goił. Żadne zaklęcie nie potrafiło usunąć tej blizny i powoli zaczęła podejrzewać, że zostanie z nią ona już na zawsze.

Dramione - Przyrzeczona [Zakończone]Where stories live. Discover now