Rozdział 25

489 29 5
                                    

Usiedliśmy na moim na łóżku, a jeden z ochroniarzy w rogu pokoju.
- Przepraszam. - zaczął. - Byłem okropny.
- To mało powiedziane
- Wiem.
- Co chciałeś zrobić ze mną w łazience?
Jego policzki przybrały delikatnie różowy kolor, widać było jak bardzo jest mu wstyd. Schował głowę między kolana, podciągając je pod klatkę piersiową. Było mi go trochę szkoda.
- Dlaczego? - zapytałam.
Nie odpowiadał, położyłam delikatnie dłoń na jego.
- Dlaczego? - powtórzyłam pytanie.
- Nie wiem. - wystarczyłoby jeszcze jedną słowo a jego głos by się załamał.
- Co takiego się stało? - zadałam kolejne pytanie.
- To wszystko to zadużo.
- To nie znaczy możemy zaciągać mnie od tak do kibla w szkole.
- Nie wiem co miałem wtedy w głowie, nie miałem kontroli nad tym co robię.
A ja zbyt dobrze wiedziałam co to znaczy, nie raz coś takiego mi się zdarzało, to były najgorsze wspomnienia, raz, raz nawet próbowałam wtedy zabić jedną osobę. Usiadłam obok niego otaczając go ramieniem. Siedział skulony.
- Żałuję, nie wiem dlaczego, t-to było przerażające. - wyszeptał, podniósł głowę patrząc na mnie. - Przepraszam.
Nie zbyt przejmowaliśmy się ochroniarzem.
- Brakuje mi tego co było. - powiedziałam odwracając wzrok od jego oczu. - Nie wiem co mam robić podczas ataków.
- Zapomnijmy o tym co się stało. - wyszeptał niepewnie.
- Zapomnę, ale ty nie, pilnuj się. - powiedziałam kładąc głowę na jego.
Złączyłam nasze ręce.
- Brakowało mi tego. - szepnął mi do ucha, przygryzając je delikatnie.
Na moich ustach pojawił się uśmiech.
- Radzisz sobie?
- Jakoś muszę.
- A po jego śmierci?
- Muszę dawać radę.
- Wiesz o wszystkim? Znaczy no o mnie?
- Wiem, organizacja wie, wszystko się ułoży.
Szkoda że wtedy jeszcze nie wiedziałam że nic nie miało się ułożyć, a to co się na razie wydarzyło to było nic.

- Gdzie masz rany?
Po moim policzku spłynęła łza, którą szybko wytarłam rękawem bluzy.
- Al, słyszysz mnie?
Pokręciłam głową na boki chcąc wyjść z letargu.
- Al? - podszedł bliżej mnie, znajdowaliśmy się w łazience.
Przytuliłam się do niego, pewnie dużo osób nazwałoby mnie łatwą albo nawet dziwką, ale ja go podszebowałam, tego żeby był.
- Już spokojnie jestem tu. - gładził mnie po głowie.
- Ja nie chce tak żyć. - załkałam w jego bluzę.
- Uspokuj się, już, ciiiii.
- Ja nie chce. - byłam jak małe rozmazane dziecko, ale dusiłam to w sobie przez lata, i to wszystko teraz wychodziło na światło dzienne.
- Wiem, wiem moja frezjo. - wyszeptał do mnie.
- Bądź, proszę, przynajmniej ty, za dużo osób ostatnio tracę, za dużo zmian i nie domówień, i kłamstw.
- Będę. Oddychaj, spokojnie, już cię nie zostawię.
Żałowałam że wtedy się z nim pogodziłam, wyszłam na tym gorzej niż się spodziewałam.
Gdy się uspokoiłam wyszliśmy z łazienki. Co ciekawe w pokoju nie było ochroniarza, jakaś przerwa? Czy poinformowanie Vincenta że potrzebowaliśmy chwili prywatności, a raczej ja.
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie, gdzie masz rany? Nie
- Na biodrach. - przerwałam mu.
- Pokarzesz mi? Jeśli nie chcesz
- Pokarze. - znowu przerwałam.
Podwinęłam lekko koszulkę i opuściłam spodnie tak że było mi widać gacie, podwinęłam je tak że było widać jeszcze w miarę świeże rany. Chłopak przyglądał się nim, a ja co chwila zerkałam na drzwi czy ktoś nie wchodzi.
- Są dość głębokie.
Opuściłam bluzkę i podciągnęłam spodnie.
Położyliśmy się na łóżku.
- Zostaniesz na noc?
- Jeśli chcesz.
- Tak, proszę.
Zrobiło się późno bo była już północ.
Nie miałam siły przebierać się w coś innego.
- Alexa, przebiesz się, będzie Ci niewygodnie.
- Nie mam siły, ty mnie przebiesz. - powiedziałam zmęczona, chłopak widział mnie w różnych stanach, gdy byłam chora, gdy nie miałam siły wstać z łóżka i umyć się czy brzebrać, gdy chciałam umrzeć, podczas okresu, chyba w każdym stanie i to on mi pomagał, nie jakaś pomoc domowa czy tata, znaczy ten obcy człowiek, który podawał się za mojego ojca, to Noah pomagał mi się wykąpać, to on zrywał się ze szkoły żeby nie pozwolić mi się zabić, to on codziennie sprawdzał czy cokolwiek zjadłam, to on pomagał mi przy atakach paniki, to on opatrywał mi rany.
- W co mam cię przebrać?
- W to w czym zawsze śpię. - powiedziałam przekręcając się na bok tak że leżałam odwrócona do niego tyłem.
Po chwili wrócił z koszulką i majtkami.
- Na pewno nie przebierzesz się sama?
- Nie. - czułam się wykończona, a oczy same mi się samykały.
- Napewno?
Powieki miałam zamknięte i miałam ochotę poprostu zasnąć. Poczułam jego ręce na moim ciele, zdjął mi spodnie.
- Gacie też mam Ci założyć?
- Dajmi to. - wyciągnęłam rękę po bieliznę. Otworzyłam oczy, zmieniając dół mojej piżamy.
- Juuuuż. - poinformowałam go ziewając.
Zdjął ze mnie koszulkę i rozpiął mi stanik zdejmując mi go, założył mi swoją koszulkę, a moje ciuchy położył w łazience.
- Jesteś niemożliwa. - westchnął kładąc się obok mnie, od razu położyłam swoją głowę na jego klatce.
- I twoja. - wyszeptałam, powoli zasypiając.
- Tak, *frezjo.

Biegłam, krzyk, ból, matka, talerz, obudziłam się zlana potem, i od razu pobiegłam do łazienki w której zwymiotowałam, gdy ja zwracałam jedzenie za mną wszedł Noah, przytrzymał mi włosy i gładził uspokajająco po plecach.
- Spokojnie, nie stresuj się, oddychaj. - powtarzał. - Jestem tu.
Gdy skończyłam, podał mi papier toaletowy żebym wytarła usta, zrobiłam to i wstałam, a moje nogi trzęsły się jak galareta. Chłopak spuścił wodę w toalecie i nałożył mi pastę na szczoteczkę, bo mi zbyt trzęsły się ręce. Umyłam zęby żeby nie czuć smaku wymiotów. Po kilku minutach leżeliśmy w łóżku a ja wtulona w niego, wymiotowanie to był jeden z moich największych lęków.
- Co ci się śniło? - zapytał.
- Jakiś koszmar.
- Opowiesz mi go?
- Nie chce.
- Okey, idziemy spać?
- Tak.
Udało mi się znów zasnąć, ale koszmar powtórzył się, lecz tym razem z atakiem paniki, Noah już nie spał, a przypatrywał mi się. Mój oddech przyśpieszył a strach zaczął mnie paraliżować. Chłopak złapał moją dłoń i przyłożył ją sobie do klatki.
- Oddychaj razem ze mną, wdech. - instruował. - Wydech.
Nie wiem ile minęło zanim się uspokoiłam, ale ten koszmar był gorszy od poprzedniego tym razem dołączyli do niego też bracia, najgorszy był w nim Dylan, który, który próbował dokonać okropnych rzeczy na mnie.

____________________________________________
*frezja, kwiat oznaczający szacunek, uznanie ale i radość ze wspólnie spędzonego czasu.

Nieidealna siostra monetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz